To notka oryginalnie z sierpnia 2022, opublikowana wtedy na moim Substacku. Przy przenosinach tutaj dokonałem zmiany tytułu (z “Histeryczna książka prawicowego propagandysty”), a także przejrzałem i zmodyfikowałem tekst w kilku miejscach. Oryginalna wersja może być wyświetlona tutaj.


Poprzez instagramowy profil Mai Heban dowiedziałem się o wydarzeniu promującym książkę Cyniczne teorie Helen Pluckrose i Jamesa Lindsaya. Książkę w Polsce wydało Wydawnictwo WEI, które swoją misję przedstawia następująco:

Naszą misją jest przybliżanie naszym Czytelnikom nieoczywistych i pobudzających intelektualnie sposobów myślenia o dynamicznie zmieniającej się rzeczywistości w pierwszych dekadach XXI wieku.

Nim do pobudzeń wywołanych książką Pluckrose i Lindsaya przejdziemy, chwilę o tym co się wydarzyło w trakcie samej “debaty” z okazji jej promocji.

Profesor Starowicz, znany z wcześniejszych stwierdzeń, że księża całujący ministrantów w usta i klepiący ich po pośladkach robią to bez podtekstów seksualnych, z przejęciem mówił o “modach w seksie, które mają swoich wyznawców. Jedną z mód jest chirurgia estetyczna. (…) Jest pewna moda na wieloznaczność płci, to nowa rzecz, której kiedyś nie było, były te role wyraźnie ustawione. Jak te mody przychodzą, to jest u nas wielki entuzjazm, ale ta moda nie przyjmuje się bardzo, w sensie powszechnym.”

Cieszy, że moda na specyficzną seksualną rolę pełnioną przez księży, która pozwalała im macać ministrantów “bez podtekstów seksualnych”, przeminęła, nawet jeśli smuci to samych księży, prześladowanych teraz przez prokuratorów za oczywistą niewinność.

Doktor Szumlewicz, pedagożka identyfikująca się jako feministka, wyciągnęła swoje ulubione straszydło “woke” (zarazem chyba najbardziej dotykając tematyki promowanej książki).

Roman Warszawski, znany z redpillowania inceli na TikToku, opowiadał o stosunkach średnicy talii do bioder jako między-kulturowych uniwersaliach piękna.

Czy miał rację? Dyskusyjne, jak wskazuje sfotografowana tu przeze mnie w 2019 roku w wiedeńskim muzeum “Wenus z Willendorfu”.

Profesor Zybertowicz – intelektualne zaplecze Andrzeja “to nie ludzie, to ideologia; to nie pedofilia, to sprawy rodzinne” Dudy – niepokoił się “podbojem Polski” przez różne “korporacje i endżiosy”. W późniejszych fragmentach Warszawski i Zybertowicz dumali do jakiego stopnia ruchy emancypacyjne to podstępna, kagiebistowska dywersja, mająca na celu destabilizację społeczną “Zachodu”.

Niestety debatującym zabrakło czasu by pochylić się krytycznie nad samą książką, dla której promocji w ogóle zorganizowano ich spotkanie. A jest nad czym się pochylać i zapewne byłoby to pobudzające, jak głosi misja wydawnictwa WEI!

Książka

Będę książkę Pluckrose i Lindsaya cytował w oryginale, by uniknąć oskarżeń, że moje niezborne tłumaczenia przekłamały jakieś treści (a polskiego tłumaczenia wydanego przez WEI nie mam i nie zamierzamy mieć).

Autorzy argumentują, że być może największym zagrożeniem dla liberalnego porządku współczesnych społeczeństw nie są ekscesy skrajnej prawicy, a tak zwana Teoria, złowroga ideologia, która wprowadzana jest jako Społeczna Sprawiedliwość (Social Justice, które piszą z wielkiej litery dla odróżnienia od zwykłej i chwalebnej social justice, wolnej od wypaczeń):

This book aims to tell the story of how postmodernism applied its cynical Theories to deconstruct what we might agree to call “the old religions” of human thought—which include conventional religious faiths like Christianity and secular ideologies like Marxism, as well as cohesive modern systems such as science, philosophical liberalism, and “progress”—and replaced them with a new religion of its own, called “Social Justice.” (…) The faith that emerged is thoroughly postmodern, which means that, rather than interpreting the world in terms of subtle spiritual forces like sin and magic, it focuses instead on subtle material forces, such as systemic bigotry, and diffuse but omnipresent systems of power and privilege.

Większość książki to narracja historyczna, która wyróżnia trzy główne etapy rozwoju “Teorii”. Oryginalny postmodernizm, przez który rozumieją myśl takich filozofów i intelektualistów jak Foucault czy Derrida, który podważył wiarę w “obiektywną rzeczywistość” i “prawdę”.

Jego dalszy rozwój i zastosowanie do szczegółowych przypadków, takich jak queer studies, fat studies czy critical race theory, które nazwali “stosowanym postmodernizmem” (applied postmodernism).

Wreszcie “reifikację” (reified postmodernism), która konstrukty teoretyczne opracowane w poprzednich etapach poczęła traktować jak realne byty, ściśle determinujące warunki społeczne i interakcje pomiędzy ludźmi. To poprzez “reifikację” Teoria poczęła, według Pluckrose i Lindsay’a, wywierać swój szczególnie zgubny wpływ społeczny, wręcz zabijać (podkreślenie moje):

It has become an article of faith or an operational mythology for a wide swathe of society, especially on the left. To fail to pay obeisance to it can be literally or — more often figuratively — fatal.

Autorzy nie dali jednak przykładów “dosłownie śmiertelnych ofiar religii Social Justice, a szkoda, bo jednak nietrudno dostarczyć przykładów dosłownie śmiertelnych ofiar zarówno tradycyjnych ideologii, jak sunnizm, buddyzm, katolicyzm czy faszyzm, jak i nader współczesnego “anty-wokizmu”.

Istnieje ciekawa sprzeczność w rozważaniach Pluckrose i Lindsaya. Z jednej strony, jak twierdzą, z gruntu postmodernistyczna Teoria zaprzecza prawdzie obiektywnej. Z drugiej strony grzechem pierworodnym uczonych-aktywistów wykształconych w tym nurcie jest narzucanie swojej wizji świata jako… “prawdy obiektywnej":

Subsequently, especially since 2010, these postmodern ideas have become fully concretized in the combined intersectional Social Justice scholarship and activism and have begun to take root in the public consciousness as allegedly factual descriptions of the workings of knowledge, power, and human social relations. (…)

After decades of being treated like knowns within sectors of academia and activism, the principles, themes, and assertions of Theory became known-knowns—ideas taken for granted as true statements about the world that people “just know” are true. The result is that the belief that society is structured of specific but largely invisible identity-based systems of power and privilege that construct knowledge via ways of talking about things is now considered by social justice scholars and activists to be an objectively true statement about the organizing principle of society. Does this sound like a metanarrative? That’s because it is. Social Justice scholarship and its educators and activists see these principles and conclusions as The Truth According to Social Justice—and they treat it as though they have discovered the analogue of the germ theory of disease, but for bigotry and oppression.

Załóżmy na chwilę, że ten obraz Teorii jest poprawny. W takim razie: na czym właściwie polega problem? Na czym polega unikalne, jak zdają się sugerować, zagrożenie ze strony “Teorii” i “postmodernizmu”, skoro najwyraźniej to tylko kolejna ideologia, która sobie przypisuje roszczenie do Prawdy? Pomijając sprzeczność zarzutów Pluckrose i Lindsay’a (że Teoria jednocześnie “odrzuca prawdę” i proponuje nader konkretny opis świat jako prawdziwy), czemu akurat ten zestaw poglądów, których wyznawcy ponoć przypisują sobie znajomość “prawdy”, ma być tak niebezpieczny?

Czemu postmodernizm ma być bardziej groźny od katolicyzmu, faszyzmu czy komunizmu? Nie ulega przecie wątpliwości, że ma (nadal?) mniej władzy: co chwila widzimy, że to prawicowa, konserwatywna mniejszość społeczna narzuca swe ekstremistyczne rozwiązania większości społeczeństwa. Nikt nikogo nie przymusza do aborcji, zawierania małżeństw jednopłciowych, czy przechodzenia tranzycji. Tymczasem konserwatywna prawica jak najbardziej, gdzie tylko może, zmusza do rodzenia wbrew woli, zabrania legalizacji związków jednopłciowych, czy utrudnia, lub ostatnio wprost uniemożliwia, tranzycję osobom, które jej pragną.

Pluckrose i Lindsay’a mają też tendencję do konfabulacji. Obficie o tym w swojej recenzji “Cynicznych teorii”, opublikowanej w liberalnym magazynie Liberal Currents, pisał Samuel Hoadley-Brill. Zwrócił uwagę, że – miejscami być może przez niechlujność, miejscami z premedytacją – zniekształcają i przekłamują wypowiedzi krytykowanych przez siebie autorów, których wskazali jako przykłady “reifikowanego postmodernizmu”. Pisze Hoadley-Brill:

“Social Justice Scholarship and Thought” [ósmy rozdział książki - przyp. slwstr] stands heads and shoulders above the rest of Cynical Theories for its sophistry and imprecision. In it, the authors set out to explain reified postmodernism—the current and most advanced form of Theory—and how it evolved from the applied postmodernism discussed in earlier chapters. Although reified postmodernism is not uniquely tied to any one discipline, eighteen of the twenty-one scholars cited in the authors’ exposition of reified postmodernism are academic philosophers. Presumably, then, we can expect that they’ve assembled a star-studded lineup featuring academic philosophy’s proudest postmodern thinkers. Sadly, none of these philosophers are postmodernists, and none of them can be reasonably interpreted as believers in “The Truth according to Social Justice.”

Podaje też konkretne przykłady zmyśleń Pluckrose i Lindsaya, choćby ten:

Pluckrose and Lindsay can’t seem to shake this idea that Dotson is deeply invested in dethroning evidence and reason and elevating non-rational and non-scientific strains of knowledge or “other ways of knowing.” “In her 2014 paper ‘Tracking Epistemic Oppression,’” they write—the title of the paper is actually “Conceptualizing Epistemic Oppression,” but I’m sure they read it very carefully—“Dotson ultimately asserts that knowledge is inadequate unless it includes the experiential knowledge of minority groups.” In fact, the words “experiential” and “minority” are not used even once in Dotson’s paper, which is so technical and abstract that the words “black” and “women” only occur on one page each, and only in Dotson’s analysis of other scholars. “Furthermore,” they write, “the knowledge produced by dominant groups—including science and reason—is also merely the product of their cultural traditions and is not superior to the knowledge produced by other cultural traditions.” I really have no idea where Pluckrose and Lindsay got this from; “science” appears only in a quote Dotson references, and the article contains absolutely no mention of “reason” in the relevant sense of the term.

Podobnie, śmiem twierdzić, Lindsay i Pluckrose mają skłonność do fabrykacji, lub szokujących przeskoków logicznych, gdy przechodzą do wskazywania konkretnych przykładów społecznych katastrof wynikłych z “Teorii”. Zaczynają od rozsądnych pytań:

Theory has broken the bounds of academia and exerts a profound in- fluence on our culture. This might seem implausible. How can abstruse Theories about knowledge, power, and language survive outside the rarefied environment of the ivory tower and affect everyday life? Is the supermarket assistant really reading Gayatri Spivak on his tea break? Is your doctor devouring queer Theory on the train? How likely is it that your computer technician reads feminist epistemology in his spare time or that your favorite sports commentator is well versed in critical race Theory?

Na które udzielają jednak osobliwej, w kontekście reszty ich książki, odpowiedzi:

Not very. But that’s not what we’re arguing. Theory is obscure, and most people never engage with it directly. However, many of us are in- fluenced by it, and no one is entirely safe from its abuses.

Czyli tak: zwykli ludzie tak naprawdę nie mają pojęcia o ezoterycznych dociekaniach uczonych od Teorii, ale Teoria i tak na nich oddziałuje w sposób subtelny, trudno uchwytny, pośredni, wywołując, jak widzieliśmy, wręcz “fatalne” skutki.

Sam w sobie pogląd jak pogląd. Każdy może postulować istnienie jakichś trudno uchwytnych, niejasnych mechanizmów pośredniego społecznego wpływu na to czy tamto.

Ale prawie cała książka Pluckrose i Lindsaya to krytyka “Teorii”, której największą wadą, wedle autorów, jest “reifikacja”, a więc urzeczowienie, wątpliwych “relacji władzy” jako podstawy organizacji społecznej. Pluckrose i Lindsay widzą w tym “cyniczną” manipulację. Co jednak oferują nam w zamian? Dokładnie tego rodzaju wizję, o którą oskarżają wyznawców Teorii: tajemniczy, wszechmocny wpływ obskurnych poglądów akademickich, które zarazem w niejasny sposób mają kontrolować w coraz większym stopniu życie zwykłych ludzi, choć ci zwykli ludzie, jak przyznają Pluckrose i Lindsay, nie są nawet świadomi istnienia owych poglądów!

“Reifikowany postmodernizm zły, ale reifikowany alt-right (i jego obsesje) dobry” - do tego w zasadzie sprowadza się ich cała argumentacja.

Przykłady mające rzekomo dowodzić, że takie tajemnicze zjawiska i wpływy faktycznie zachodzą, są dość niezwykłe, przykładowo (podkreślenia moje):

In the United States, software engineer James Damore was fired by Google for writing an internal memo that men and women differ psychologically on average—in an attempt to seek solutions to the four-to-one gender disparity in tech. This follows from the assumptions underlying queer Theory and intersectional feminism. The British football commentator and comedian Danny Baker lost his job at the BBC for not realizing that a photograph of a chimpanzee in a smart coat and bowler hat that he tweeted could be construed as racist. This follows from the way critical race Theory describes the world.

No nie wiem, czy cokolwiek w podanych przykładach faktycznie “wynika z Teorii”. Sądzę, że nawet gdybyśmy zgodzili się z interpretacjami “Teorii”, które oferują nam Pluckrose i Lindsay, bardzo trudno byłoby znaleźć w pismach “Teorii” reguły, że gdy ktoś dokona grzesznej transgresji, należy go od razu zwolnić z pracy. Ten niewiarygodny skok w rozumowaniu to ordynarna manipulacja i projekcja. Nader dziwny chwyt u autorów stroskanych “cynizmem religii Social Justice”.

W rzeczywistości zwolnienie kontrowersyjnego pracownika może wynikać z miriady innych powodów, najbardziej oczywistym jest awersja wielkiej korporacji – której naprawdę nie obchodzi nic, poza zyskiem udziałowców, a już najmniej “sprawiedliwość społeczna” czy “Sprawiedliwość Społeczna” – do kontrowersji jako takiej.

Gdyby autorzy sami unikali cynicznych manipulacji, mogliby co najwyżej bronić tezy znacznie słabszej. Gdy jakaś osoba, rzekomo, poddana jest cenzurze czy kanselacji, sprawcy tychże, zapytani, być może będą racjonalizować swe działania rozumowaniami podobnymi do tych, jakie Pluckrose i Lindsay nazywają “Teorią”. Ludzie, także pracownicy korposów, tak mają – szukają racjonalizacji swych działań. Ale Pluckrose i Lindsay stawiają inną tezę: gdyby “Teoria” nie istniała, nie byłoby tych, w ich mniemaniu, patologii.

Bardzo wątpliwe, by korporacje pozbywały się pracowników lub współpracowników tylko, gdy ci naruszą jakieś rzekome dogmaty postmodernistycznej religii. Wyrzucają ich również z innych przyczyn, na przykład, by nie urazić hord transfobicznych klientów. Stąd dość fantazyjną wydaje mi się teza, że gdyby nie Foucault, korporacje dzisiaj nie zwalniałyby ordynarnych rasitów czy homofobów, szczególnie, gdy działalność tychże staje się miarowym kryzysem danej korporacji (lub gdy zmusza ich do tego prawo, jak było w Polsce z katolikiem cytatami z Biblii nawołującym do kamienowania swoich homoseksualnych kolegów z pracy, którego zwolniła Ikea, a za co managerkę próbował ukarać Ziobro, nieskutecznie na szczęście).

Mistyfikacja mistyfikacji

Wydawnictwo WEI zachęca do kupieni książki Pluckrose i Lindsaya następująco:

Czy współczesne renomowane czasopismo naukowe mogłoby opublikować spreparowany artykuł, który jest parafrazą niesławnego Mein Kampf i nazwać go rzetelną pracą badawczą? (…)

Książka, którą trzymasz w ręku została napisana przez współautorów sławnej prowokacji, tzw. Grievance Studies Affair. W latach 2017–2018 J.A. Lindsay, H. Pluckrose i P. Boghossian przygotowali 21 projektów artykułów, które zgłoszono do publikacji w czasopismach naukowych z obszarów socjologii, kulturoznawstwa i nauk krytycznych. Na skutek prowokacji cztery zostały opublikowane, trzy przyjęto do publikacji, siedem pozostawało na etapie recenzji i oceny. W artykułach celowo dokonano wielu nadużyć, a konsekwencją każdego z nich były równie absurdalne wnioski.

Dlaczego więc czasopisma naukowe zgodziły się na ich publikację? Odpowiedź na to pytanie czeka na Ciebie w pozycji Cyniczne Teorie!

Wbrew pozorom żadna taka odpowiedź nie czeka na czytelnika we wspomnianej książce, a sama niesławna “grievance studies affair” raczej nie dowiodła tego, co twierdzą jej autorzy.

W mega-eseju opublikowanym w internetowym magazynie Areo przedstawili oni nie tylko wyniki swej prowokacji, ale także postawili daleko idące tezy, często potem bezkrytycznie powielne przez prasowe relacje, czy zajawkę książki na stronie wydawnictwa WEI:

Something has gone wrong in the university—especially in certain fields within the humanities. Scholarship based less upon finding truth and more upon attending to social grievances has become firmly established, if not fully dominant, within these fields, and their scholars increasingly bully students, administrators, and other departments into adhering to their worldview. This worldview is not scientific, and it is not rigorous. For many, this problem has been growing increasingly obvious, but strong evidence has been lacking. For this reason, the three of us just spent a year working inside the scholarship we see as an intrinsic part of this problem.

W wypowiedzi dla Vox Lindsay wprost stwierdził, że wydziały poświęcone dziedzinom, które imitowały artykuły z ich mistyfikacji, powinny się zreformować, albo zamknąć (co ciekawe stanowisko to zostało złagodzone w samej książce, pewnie by wzmocnić pozornie “liberalny” charakter wywodów).

Ich mistyfikacja wywołała liczne entuzjastyczne reakcje: Dawkins, Pinker czy Dennett to tylko niektóre, liczące się nazwiska publicznych intelektualistów komentujących aferę jako ukazującą istotny problem w naukach humanistycznych.

Szybko jednak pojawiły się także głosy krytyczne. Jeden z najbardziej komentowanych artykułów - opublikowana w feministycznym piśmie (rzekoma) parafraza rozdziału “Mein Kampf” Hitlera - okazała się być czymś innym, niż to sugerowali autorzy. Z wypowiedzi autorów mistyfikacji można niemal odnieść wrażenie, że wystarczyło, że podstawili “patriarchat” i “mężczyzn” za Żydów, a feministyczne pismo z ochotą opublikowało ludobójczy manifest (“parafrazę niesławnego Mein Kampf” - jak to w swojej zajawce wyjaśniło Wydawnictwo Wei).

Rzeczywistość okazała się mniej efektowna. Mikael Nilsson piszący dla Haaretz zwrócił uwagę, że gdy usunąć pseudo-feministyczne wtręty, z Hitlera zostaje tyle:

[…] to appeal to […] contented and satisfied, […] to embrace […].

[…] half-measures, by […] a so-called objective standpoint, […] the goal […]. That is to say, […] in the sense […] many limitations, […]. […] countered only by an antidote, […] only the […]. […] people […] neither […] nor […]. […] abstract knowledge […] directs their […]. […] is where their […] lies. […] receptive […] in one of these two directions […] never to a […] between the two.

[…] emotional […] stability. […] than respect, […] is more […] than aversion, […] weakness) […], […] will […] power.

The future of a movement is […].

Nilsson zauważa: użyte fragmenty nie zawierają nic szczególnie nazistowskiego, dodatkowo te resztki Mein Kampf w artykule są rozsmarowane na przestrzeni wielu stron, każdy nawias z wielokropkiem kryje bowiem obfite wtręty oryginalnego pseudofeministycznego kontentu sfabrykowanego przez mistyfikatorów. A jednak do mediów przedostał się jednoznaczny przekaz: feministyczne pismo opublikowało sparafrazowany bełkot Hitlera.

Przede wszystkim jednak wątpliwa jest główna teza mistyfikatorów: że odsłonili coś unikalnie złego w naukach humanistycznych. Jeślibyśmy na serio potraktowali, że przejście przez sito peer review treści fałszywych lub absurdalnych kompromituje całą dziedzinę nauki, to nie tylko badacze w dziedzinach takich jak fat studies mają problem.

Obecnie trwa kryzys replikacji w psychologii, medycynie, ekonomii. Duży projekt związany z biologią raka obnażył głębokie problemy z jakością publikowanych badań i replikacją wyników, które, przypomnijmy, przeszły peer review nim zostały opublikowane.

Siedemnaście lat temu trzech doktorantów z MIT z sukcesem podesłało na jedną z konferencji naukowych bełkotliwy artykuł wygenerowany przez stworzony przez nich program komputerowy (organizatorzy wycofali zaproszenie, gdy mistyfikacja została ujawniona). W 2021 roku Nature donosiło o setkach bełkotliwych artykułów wygenerowanych przez ten sam program komputerowy, które doczekały się publikacji, głównie w pismach informatycznych.

Cała gałąź badań nad terapią choroby Alzheimera okazała się ostatnio wyrastać z pracy badawczej, która była naukowym oszustwem.

Czy to znaczy, że informatyka lub badania nad Alzheimerem powinny być zlikwidowane jako dziedziny, tak jak fat studies powinno być według propozycji Lindsay’a?

Nawet pobieżna analiza “grievance studies affair” ukazuje, że niezależnie od wątpliwej jakości artykułów, które udało się im opublikować, wyciąganie z tego wniosków takich jak oni wyciągnęli, jest nieuprawnione. Nie ma żadnych dowodów, że pisma z innych dziedzin zniosły by podobną mistyfikację lepiej, a sporo wskazuje, że mógłby znieść co najmniej równie źle.

Wątpliwe, by w tej “aferze” chodziło o obnażenie jakiejkolwiek “prawdy”, trudno widzieć w niej coś więcej, niż próbę racjonalizacji uprzedzeń autorów.

Ludzi tak uprzedzonych zwykle nazywamy “konserwatystami”, gdy chcemy być wobec nich mili, lub “prawicowymi ekstremistami”, gdy pozwalamy sobie na szczerość. Ale cała trójka od “grievance studies affair” odcina się od takich klasyfikacji, usilnie pozując na “liberałów” i “rozsądnych centrystów”. Dlaczego? I czy faktycznie są “klasycznymi liberałami”?

Ekspert od marksizmu rasowego

Zarówno Lindsay, jak i Pluckrose i Boghossian podają się za “liberałów o lewicowych skłonnościach”. Lindsay jeszcze dwa lata temy twierdził, że chwilę wcześniej był wyborcą Demokratów z rodzaju “vote blue no matter who”:

Jednak gdy przyjrzymy się jakie mają powiązania, lub jakimi poglądami dzielą się ze światem w social mediach, ich “lewicowość” i “liberalizm” zaczynają jawić się jako zagadka, by nie rzec mistyfikacja.

Boghossian od lat współpracuje z białym supremacjonistą i otwartym rasistą Stefanem Molyneux, który między innymi: “nie postrzega ludzkości jako jednego gatunku”, uważa, że “czarni są kolektywnie głupsi”, zaś holocaust traktuje jako “przesadzoną reakcję” na lęk egzystencjalny wywołany “komunizmem, któremu przewodzą Żydzi”. W ostatnich wyborach Boghossian wsparł Andrew Yanga, “liberalnego” kandydata, które teraz objeżdża spędy skrajnej, nacjonalistycznej i antysemickiej prawicy.

Lindsay także wykazuje skłonność do interesujących kolaboracji. Ma własny profil na stronie Turning Point USA (TPUSA), prawicowego think-tanku “promującego konserwatywne wartości w szkołach średnich, wyższych i na kampusach uniwersyteckich”. TPUSA z kolei współpracuje z organizacjami takimi jak PragerU, ośrodek szerzenia prawicowej dezinformacji, czy Students for Trump, którego natura jest chyba zrozumiała sama przez się. Czasopismo Chronicles of Higher Education donosiło, że TPUSA starało się wpływać na wybory samorządów studenckich celem “walki z liberalizmem”.

Ale Lindsay to “liberał”, jak sam o sobie mówi.

Jest tego więcej! James Lindsay, liberał, pracuje dla Michaela O’Fallona, chrześcijańskiego nacjonalisty, który jest formalnym szefem New Discourses, strony założonej przez Lindsaya. O’Fallon uważa na przykład, że “judeochrześcijańskie dziedzictwo Ameryki jest atakowane przez Open Society Foundation [Sorosa - przyp. slwstr]”.

Związki z O’Fallonem wywołały pewne zakłopotanie na dedykowanej New Discourses stronie Reddita. Zaniepokojony użytkownik pytał tam, po ujawnieniu powiązań między Lindsay’em a O’Fallonem (tutaj już, cytując różne luźne wypowiedzi, pozwolę sobie na tłumaczenia na polski):

(…) jaka jest dokładna natura relacji między nimi? Czy O'Fallon naprawdę jest właścicielem ND z Lindsayem na stanowisku kierowniczym? Jakie są intencje Lindsay’a, a jakie O'Fallona? I jak to wpływa na walkę Lindsay’a z teoriami krytycznymi? Nadal uważam, że jego argumenty są słuszne, ale to sprawia, że kwestionuję jego motywacje.

Szybko zbeształ go inny użytkownik:

Argumenty Lindsaya przeciwko krytycznej teorii rasy są z konieczności złożone, ponieważ sama teoria krytyczna jest bardzo złożona (jak wiele teologii).

Jeśli jesteś tak prostacki, by sądzić, że samo robienie interesów z konserwatywnym chrześcijaninem jest powodem do podejrzenia wobec jego motywów, jak możesz podążać za argumentem odnoszącym się do teorii krytycznej?

Ten sam user wyjaśnił pózniej, że w walce z “woke” warto wchodzić w alianse z prawicowymi, religijnymi ekstremistami:

Aby chronić swoją religię przed inwazją Obudzonych [woke - przyp. slwstr]. Obudzeni chcą zaatakować wszystko. I na przykład wprowadzili ogromną ilość swojej ideologii do Południowego Kościoła Baptystów. Społeczność szydełkujących [sic] zupełnie się Obudziła. Jeśli poprzesz Trumpa, zostaniesz zbanowany na prawie wszystkich forach o szydełkowaniu. To gatunek inwazyjny.

Czy istnieje inne, prostsze wyjaśnienie, które pasuje do faktów?

Rozumiecie, to zwyczajna, liberalna pozycja współpracować z chrześcijańskimi nacjonalistami w ich walce z wszechobecnymi, kontrolującymi wszystko, w tym fora szydełkowania, Mędrcami Syjonu, tfu, Obudzonymi (woke). Takie koncepcje rosną w głowach ludzi śledzących Lindsay’a, “liberała”.

Ale jest tego więcej!

W ostatnich miesiącach głównym oszustwem, z którego żyje Lindsay, jest straszenie czy to “krytyczną teorią rasową” (CRT, ang. critical race theory), czy konstruktami zupełnie fantastycznymi, jak “marksizm rasowy” (“race marxism”). Jeśli to ostatnie przypomina wam “marksizm kulturowy”, to słusznie, to podobnego rodzaju straszak. Zaś wzbudzanie lęku wobec CRT jest dostosowaną do amerykańskiego rynku wersją “ideologii gender”, która czarnoskórych i lęki rasowe podstawia za gejów i fobie seksualne.

W wywiadzie udzielonym Glennowi Beckowi – który jest prawicowym promotorem teorii spiskowych, denialistą klimatycznym, zwolennikiem niekontrolowanego dostępu do broni palnej, a także szerzył kłamstwa, że Soros jako nastolatek pomagał posyłać Żydów do obozów koncentracyjnych – Lindsay wieszczył “światowym elitom”:

To nadchodzi. Utracą całą swoją moc. Zostaną ujawnieni jako winni zbrodniom, jakich nigdy nie widzieliśmy w historii ludzkości.

Wywiadem tym promował swoją książkę o “marksizmie rasowym”. Lindsay, który zaczynał jako młode pokolenie “nowych ateistów”, włączył się w 2021 r. w wewnętrzne dyskusje Kościoła baptystycznego, dostarczając frakcji konserwatywnej argumentów za tezą, że “woke” stanowi największe zagrożenie dla ich wiary.

Spiskowe nonsensy Lindsaya szerzone są też przez bardziej radykalnych ekstremistów, na przykład Christophera Rufo. Rufo wskazywał CRT jako “egzystencjalne zagrożenie dla Ameryki”. Wyciągał z tego wniosek o konieczności agresywnej cenzury nauczania czegokolwiek związanego z CRT w instytucjach otrzymujących jakiekolwiek publiczne środki. Trump spełnił jego, publicznie sformułowane, żądanie.

Jednakże w ostatnich miesiącach w centrum jego zainteresowania pojawiło się coś nowego: zrównywanie lesbijek i gejów z pedofilami. Jako swoją intelektualną inspirację Rufo wskazuje… Lindsay’a:

Mam na myśli, że James jest encyklopedią teorii łączącą wszystkie kropki i odsłaniającą prawdę… tworzy ten gigantyczny przewodnik po tym świecie. A potem tak myślę, ja wchodzę jako uzupełnienie tego, co robi James, naprawdę podążając za jego przykładem pragmatycznego działania, które polega na przekładaniu teorii na sferę praktycznej polityki (…).

Skoro Lindsay atakuje “lewicowe ekscesy” w naukach społecznych, skoro współpracuje z prawicowymi i religijnymi ekstremistami, skoro propaguje straszydła w postaci wizji “critical race theory” i “marksizmu rasowego” jako zagrożeń dla samego istnienia Ameryki, czemu mimo to nadal upiera się, że jest “liberałem”? Szczęśliwie nie musimy się domyślać – napisał długi na ponad 4000 słów esej na ten temat zatytułowany “Czemu jestem liberałem, który zwalcza Lewicę nawet w erze Trumpa”.

Liberał

Powtarza w nim swoją pseudo-centrystyczną mantrę:

Nie mam ochoty nazywać siebie „postępowym” liberałem, choć termin ten pasuje zarówno w sensie społecznym, jak i ekonomicznym – popieram naprawdę postępowy postęp społeczny i sprawiedliwość (choć nie regresywny, autorytarny, narcystyczny, purytański nurt utożsamiający się z tymi programami). Nie muszę nazywać siebie „klasycznym” liberałem, co dziś lekko tylko nawiązuje do liberalizmu Millian, Jefferson, a nawet Locke'a, nawet jeśli ten termin byłby być może najbliższy opisowi moich najbardziej fundamentalnych poglądów politycznych. Jestem po prostu liberałem – to znaczy, generalnie antyautorytarnym i wspierającym narastający postęp społeczny i gospodarkę budowaną i osadzoną w połączeniu szerszych ram społecznych, politycznych i gospodarczych, których kręgosłupem są republikańska demokracja, regulowany kapitalizm i naukowa produkcja wiedzy. Przedstawiam to w bezpośredniej sprzeczności ze stanowiskiem większości ludzi na politycznych skrajnościach, którzy są, z braku lepszych określeń, partyzanckimi lunatykami.

Daje następnie dwa powody, dla których rzekomo robi to co robi (podkreślenie moje):

Mówiąc prościej, zmiana jest strategiczna. Widzę konkretne zalety krytykowania lewicy nad prawicą i konkretne wady w bezpośredniej krytyce prawicy. (…)

Mam dość bycia idiotycznie i ogólnie oskarżanym o bycie obojętnym, bezdusznym, stronniczym, uprzywilejowanym, rasistowskim, seksistowskim, coś-tam-fobicznym i potencjalnym gwałcicielem w tym jednym życiu, podobnie jak wszyscy moi przyjaciele i sąsiedzi na prawo od mnie – kluczowy punkt, który pewnie zostanie zbagatelizowany.

Mógłbym kontynuować, ale dobrze! Mea culpa! Może nie mam w tym osobistego interesu, ale jest z tym związany pewien poziom osobistej irytacji. (…)

Oprócz tego, co osobiste, jest oczywisty powód, dla którego skupiam się bardziej na lewicy niż na prawicy. Jestem przekonany, że głównym czynnikiem drażniącym populistyczną prawicę (wśród wielu innych skomplikowanych społecznych, politycznych i ekonomicznych czynników, którym mógłbym poświęcić strony, gdybym je tutaj miał) jest unikalny zestaw ekscesów i niepowodzeń politycznej lewicy. Moje dowody na to przekonanie wynikają z z zastosowania brzytwy Occama, co niekoniecznie oznacza, że są poprawne: zamiast wierzyć, że moi populistyczni, prawicowi sąsiedzi są tylko naiwniakami chłonącymi propagandę, uważam za bardziej przekonujące, że także mają rację.

Serio, ten “liberał” atakuje lewicę i liberałów, bo uważa, że prawica ma rację, mówi to wprost, choć zarazem racjonalizuje i mąci, że chodzi też o to, że to lewica zmusza, a przynajmniej skłania, prawicę do bycia prawicowymi ekstremistami, szerzącymi prawicowy ekstremizm.

Rozumowanie to zastosował także do kwestii wzrostu antysemityzmu. Źródłem antysemityzmu, powodem radykalizacji antysemitów, są Żydzi, ale nie dlatego, że są Żydami, ale dlatego, że są Żydami, którzy są woke:

Jak to było? Jeśli coś wygląda jak kaczka, chodzi jak kaczka i kwacze jak kaczka, mamy wszelkie powody nazwać to kaczką.

Podobnie, skoro Lindsay chodzi jak prawicowy ekstremista, wygląda jak prawicowy ekstremista i wprost otwarcie kwacze jak prawicowy ekstremista, pisząc, że “prawica ma rację”, mamy wszelkie powody by nazwać go prawicowym ekstremistą, nawet jeśli on sam żenująco kłamie, że “jest liberałem”.

We wspaniałym serialu The Boys, który stanowi dekonstrukcję opowieści o superbohaterach, pojawia się antagonistka Stormfront, literalna nazistka (w sensie: w świecie serialu jest długowieczną żoną nazistowskiego naukowca z czasów II WŚ). Skonfrontowana z faktem, że wykorzystuje social media do szerzenia nazistowskich idei stwierdza, że “ludzie kochają to co mam do powiedzenia, wierzą w to! Po prostu nie lubią słowa “nazizm”, to wszystko!” (link dla nie bojących się spojlerów).

To całość wyjaśnienia kanciarstwa osób takich jak Lindsay. Istnieje całkiem spora grupa ludzi, która z radością przyjmie tożsamość “chrześcijańskich nacjonalistów”, jak już otwarcie i z dumą nazywają się amerykańskie polityczki: Marjorie Taylor Greene i Lauren Boebert. Ale wciąż bardziej liczna jest grupa osób, która co prawda żywi faszystowskie lub nazistowskie przekonania, ale nie lubią tych etykiet, a wręcz mają wewnętrzną potrzebę oszukiwania się, że są “prawdziwymi liberałami”, “wolni od ekscesów prawicy”, ewentualnie “są umiarkowanymi centrystami”.

Tacy ludzie potrzebują reprezentantów i intelektualnych przewodników w rodzaju Lindsay’a, kogoś, kto powie im, że tak, możecie wierzyć w globalny spisek Obudzonych, który chce transować dzieci i prowadzi ich masowy grooming za pomocą czytanek robionych przez drag queens, który chce zniewolić białego człowieka “krytyczną teorią”, który chce promować otyłość jako “równie zdrową”, możecie wierzyć w temu podobne brednie, a mimo to być przyzwoitymi ludźmi, umiarkowanymi centrystami w istocie, wolnymi od “partyjnego lunatykowania”.

Dla takich ludzi “Cyniczne Teorie” to wspaniała książka, swoista współczesna wersja “Protokołów Mędrców Syjonu”, zgrabnie, rzeczowo uzasadniająca lęki przez “woke” i innymi tragediami czyhającymi za “postmodernistycznym” rogiem społecznych zmian.