Pierwsze pytanie, czy wiceminister Hołowni może się zdecydować: Filiks to „obrzydliwa kłamczucha”, która „niejeden raz kasowała swoje wynurzenia”, czy „kulturalna osoba”, z którą sobie można wszystko (kulturalnie) wyjaśnić w prywatnej rozmowie?

Taka skrajna labilność ocen utrudnia odczytywanie innych wynu… wypowiedzi pana wiceministra.

Widziałem na portalu neonazisty Muska, na którym nienawidzący hejtu wiceminister jest nader aktywny, dyskusje, czy jego czyn był aby doxxingiem. Niewątpliwie był: jeśli dobrze rozumiem z dostępnych strzępów informacji (wiceminister co prawda nie czuje się winny, ale oryginalny tweet skasował), wiceminister wrzucił stare screeny, gdy jeszcze Wolfgang upubliczniał swoją tożsamość, by jego obecnie obserwowaną działalność, już bez jawnego związki z imieniem i nazwiskiem, znowu z tymi danymi powiązać.

To dość paradygmatyczny przykład doxxingu, w którym nie o to chodzi, że się ujawnia dane wcześniej nie do zdobycia, tylko działalność, jaką ktoś prowadzi anonimowo lub półanonimowo, w skrócie bez żadnych jawnych powiązań z prawdziwą tożsamością, ktoś inny wiąże z ową tożsamością w sposób jaskrawo widoczny i często wiralny.

Zgodzę się, że zawartość tajmlajnu „Wolfganga” to w dużej mierze ściek, ale jednak uniosła mi się brew, gdy zobaczyłem jakie wypowiedzi fani Hołowni kolportują jako przykłady hejtu (screen poniżej z dodanymi moimi zaznaczeniami):

Rozumiem, że nie każdy chce ronić łzy nad doxxingiem PO-wskiego trolla, jednak niewątpliwie każdy powinien się niepokoić, gdy wiceminister i członek rządzącej koalicji najpierw publicznie doxxuje jakiegoś anonka, a potem pod pretekstem walki z „hejtem” forsuje projekt swojej mikro-partii, który w najlepszym razie jest wątpliwym rozwiązaniem realnych problemów kosztem zaostrzenia realnych i już istniejących patologii prawa polskiego.

Szczególnie, gdy entuzjaści partii jako przykłady hejtu wskazują dowolną krytykę swojego politycznego idola.

A już zupełnie szczerze: o ile możemy sobie dyskutować o granicach wolności słowa w kontekście osób niepublicznych, polityk zwyczajnie powinien być gotowy na to, że go ludzi nazywają dajmy na to "wrzodem". Problemem w Polsce obecnie jest nie, że osoby publiczne, w tym politycy, są niedostatecznie chronieni, a że prawo dławi debatę publiczną i krytykę tych osób prawem karnym.

Tymczasem partia Hołowni, pod pretekstem "walki z hejtem", chce właśnie ułatwić wykorzystanie prawa karnego do ścigania także za krytykę osób publicznych, bo tym także jest ich projekt „ślepego pozwu”, jeśli nie zostanie powiązany z innymi zmianami prawnymi, jawnie znoszącymi karalność krytyki osób publicznych. Jednocześnie partia Hołowni jest zaskakująco nieskora poszerzyć ochrony grup ludzkich padających ofiarą rzeczywistej mowy nienawiści, zorganizowanych nagonek, masowego wzbudzania niechęci. „Hejt stop”, no chyba że biskup szczuje na gejów z ambony, albo Holecka z TV.

Osoby LGBT nadal nie mogą się doprosić, by wzbudzanie nienawiści na gruncie orientacji seksualnej czy tożsamości płciowej było karalne.Może niech Gramatyka tym się zajmie, a nie doksowaniem anonków i lobbowaniem za pejczem na ludzi, którzy brzydko o nim lub jego szefie piszą w necie?