Bezpośrednią inspiracją do napisania tej notki były tweety Jakuba Kosika. Lekarz ten, medialnie aktywny w social mediach, a ostatnio w „redakcji” „serwisu” „redaktora” Stanowskiego, teraz zareagował na informację, że rząd zmienia niektóre wytyczne, tak by lekarzom było trudniej przymuszać pacjentki do rodzenia. Zrobił to, sięgając po ulubiony argument zwolenników torturowania kobiet: fantazję o celowej terminacji ciąży tuż przed porodem, celem zabicia dziecka zdolnego już do samodzielnego życia poza łonem matki:
Kosikowi z pomocą przyszedł Patryk Słowik. Pracujący w ziobrofilnej redakcji dziennikarz także zdaje się sugerować, że sadystki będą kupować licencje na zabijanie dzieci niemal narodzonych w receptomatach:
Obaj panowie zdają się wyznawać pogląd, że wśród kobiet powszechny jest rodzaj specyficznego sadomasochizmu: zachodzenie w ciążę, cierpienie fizycznych katuszy przez wiele miesięcy tego wyniszczającego zdrowie stanu, a wszystko wyłącznie po to, by pod koniec uzyskać chwilę aborcyjnego spełnienia terminacją płodu już zdolnego do życia poza organizmem matki. Nie lepsza jest ich opinia o środowisku lekarskim.
Kosik twierdzi, że grozi nam „najbardziej liberalne w UE” podejście do aborcji, półgębkiem jednak przyznaje, że wciąż potrzebny będzie „kwit od specjalisty”. Razem ze Słowikiem sugerują nie tylko, że kobiety to wykolejone sadystki, ale także, że lekarze to degeneraci moralni, tylko czekający, by aborcyjny sadyzm dzieciobójczyń masowo monetyzować w receptomatach, które staną się dosłownie płatnymi dozownikami licencji na zabijanie niewiniątek.
Dziwny, ponury, skrajnie mizoginistyczny i mizantropijny obraz kobiet i lekarzy, ale tak jak Kaja Godek ma prawo wierzyć, że geje chcą adopotować dzieci po to, by je gwałcić, tak Kosik i Słowik mogą sobie wierzyć, że kobiety zachodzą w ciąże po to, by abortować późne płody. Problemem jest, gdy szaleńcze fantazje odklejonych nienawistników są traktowane serio jako poważne argumenty w dyskusji o tym, jak powinno być kształtowane prawo.
Może myślicie, że wywlekłem tweety Kosika, bo go nie lubię. Nic podobnego. W kontekście aborcji moja odraza skierowana jest na całe środowisko lekarskie, którego przedstawiciele co do zasady od dekad walczyli o upodlenie kobiet.
Ciekawostka: okazuje się, że przy okazji wprowadzania nowych wytycznych minister musiała pożegnać krajowego konsultanta ginekologii, bo mu się nie spodobała idea, że lekarzykom będzie trudniej odmawiać aborcji pod byle pretekstem:
Jeśli jednak kobieta na podstawie wizyty psychiatrycznej domaga się terminacji ciąży, to nie może za argument służyć jeden dokument wysłany pocztą mailową. Takie postępowanie wymaga założenia dokumentacji, konsultacji, wskazanie powodów, dla których terminacja jest rozważana - ocenił w rozmowie z nami były już konsultant krajowy. Prof. Czajkowski tłumaczy nam, że w wytycznych eksperci skupili się nie na interpretacji prawnej, bo to nie jest rolą lekarzy, lecz na sytuacjach, co do których zwracali uwagę medykom na postępowanie mające zapobiec tragediom.
Rozumiecie, że kobita twierdzi, że nie przeżyje ciąży, a psychiatra przyznał, że jest takie ryzyko, to jeszcze nie znaczy, że lekarze mają coś z tym robić. Spokojnie, trzeba powołać konsylium, pomacać, pomęczyć, sprawdzić, czy na pewno cierpi, czy zmyśla?
Pamiętacie jak doktory doznały ataku histerii gdy posłanka Kotula, wtedy opozycyjna, to było za PIS-u jeszcze, po kolejnej ponurej śmierci kobiety w ciąży poprosiła lekarzy, by „przestali zabijać kobiety”?
„Każdy ma prawo do procesu i obrony”. No, chyba że jesteś samicą gatunku ludzkiego, wtedy masz pokornie oddać się w ręce lekarzy, którzy sami zadecydują, czy płód w twoim łonie jest już wystarczająco zropiały, a twój organizm dostatecznie przeżarty sepsą, by można go było zacząć ratować. Broń boże, byś sama wyznaczała własne granice akceptacji ryzyka i decydowała, kiedy jest czas, by jednak ciążę odsunąć na boczny tor, a skupić się na ratowaniu twojego zdrowia i życia! Lekarze zasługują na dobre imię bardziej niż kobiety na zdrowie i życie.
Najbardziej w tamtym wpisie Naczelnej Izby Lekarskiej (NIL) rozbawiło mnie podkreślanie niebywałego wkładu Samorządu Lekarskiego w walkę o prawa kobiet: "negatywna ocena wyroku TK", który na zamówienie Kaczyńskiego, Bosaka i innych prawicowych pomyluchów nakazał donaszać i rodzić nawet najbardziej uszkodzone płody. Co za heroizm. Ocena! Rozumiecie to, ocenili negatywnie! No to załatwione.
NIL zapomniała chyba o swojej własnej roli w budowaniu anty-aborcyjnego piekła kobiet, o tym jak aktywni byli lekarze, gdy walczyli o zaostrzanie dostępu do aborcji. Arsenał stosowanych wtedy środków daleko wykraczał poza jałowe "oceny".
Być może sądzicie, że najważniejszym lobby domagającym się odarcia kobiet z praw ludzkich, był kler katolicki. Nic bardziej mylnego! Zapomnianą, mało już dziś znaną cześcią historii wprowadzania antykobiecego zamordyzmu jest rola, jaką odegrała w tym korporacja lekarska:
Zanim doszło do zasadniczej zmiany prawa w zakresie przerywania ciąży, dokonywano małych zmian w prawie, które utrudniały dostęp do wciąż legalnej aborcji. W dniu 30 kwietnia 1990 roku Minister Zdrowia i Opieki Społecznej wydał rozporządzenie do ustawy o przerywaniu ciąży z 1956 roku, które wprowadzało obowiązkową konsultację psychologiczną dla kobiet, które chciały usunąć ciąże, nakaz informowania kobiet o rzekomych negatywnych skutkach aborcji i klauzulę sumienia dla lekarza, który mógł odmówić wydania zaświadczenia lub dokonania aborcji. (…)
W 1991 roku Najwyższa Izba Lekarska uchwaliła nowy Kodeks Etyki Lekarskiej, w którym zakazano lekarzom przerywania ciąży – chyba że w ochronie życia lub zdrowia kobiety, albo gdy ciąża powstała w wyniku przestępstwa. Rozszerzono też klauzulę sumienia. Kodeks Etyki Lekarskiej był bardziej rygorystyczny niż powszechnie obowiązujące prawo. Z tego względu, budził już wówczas wątpliwości prawne, w tym Rzecznika Praw Obywatelskich (do 1992 roku funkcję tę pełniła profesor Ewa Łętowska). Niezależnie od rzeczywistej mocy prawnej Kodeksu Etyki Lekarskiej, miał on skutek mrożący na lekarzy, którzy masowo zaczęli odmawiać wykonywania zabiegów przerwania ciąży.
Od lat 90 zeszłego wieku najważniejszym „dobrem”, którego ochrona za wszelką cenę zawsze pojawia się w kontekście aborcji, jest „sumienie” lekarzy. Istnieje co prawda ekstremalnie prosty sposób na ochronę sumienia lekarzy, którzy nie chcą robić aborcji: zmiana zawodu. Niestety dyskusje te zawsze kończą się odmienną konkluzją, że to nienawidzący kobiet lekarz ma większe przyrodzone prawo do wykonywania zawodu lekarza źle (to jest do odmawiania aborcji), niż kobieta do dobrej opieki lekarskiej, czy do zachowania autonomii cielesnej.
Zadziwia też specyfika lekarskiego sumienia: zawsze jest to sumienie, które nie pozwala na przerwanie ciąży. Czy to nie dziwne, że przez trzy dekady aborcyjnego piekła nie było żadnego zorganizowanego lobbingu lekarzy, że klauzula sumienia powinna się przynajmniej także rozciągać na odmowę brania udziału w zmuszaniu do rodzenia? Jak to jest, że sumienie lekarzy, jeśli w ogóle ma empatię, to tylko dla pozbawionych uczuć zarodków, nigdy dla kobiety udręczonej niechcianą ciążą?
Mnóstwo lekarzy nie ma sumienia przerywać ciąży, ale wszyscy mają sumienie zmuszać do rodzenia? Dziwne.
Gdy uświadomimy sobie wzorce lekarskiej narracji o aborcji, jakie obowiązywały od dekad, łatwiej zrozumieć dzisiejszy jazgot przy okazji zmiany wytycznych.