W „Wyborczej” bardzo długi artykuł o wojnie, którą amerykańscy pedo-konserwatyści wydali „DEI”. Jest tak zły, jak to tylko możliwe, miejscami wręcz groteskowo kretyński.
Zaczyna się od długiego opisu dramatu wykładowcy, na początku lubianego przez studentów, potem bezlitośnie skanselowanego za to, że prześmiewczo hajlował na kampusie, co zostało nagrane w krótkim filmiku, bez kontekstu wrzuconym do sieci.
Wiecie co w tej historii – ze starannością, ze szczegółami zrelacjonowanej przez autora „Wyborczej” – jest najbardziej poruszające?
To serialowa fikcja (!):
Ta konkretna historia to fikcja – zalążek fabuły miniserialu „Pani Dziekan", wyprodukowanego w 2021 r. przez Netflixa. Ale to nie znaczy, że się nie zdarzyła.
Fikcja, ale nie znaczy, że się nie zdarzyła.
Dalsza część tego artykułu to głównie obsceniczne gęganie autora na kęsel kelczer. Zaczyna dramatycznie, o legendach napływających zza dalekiego oceanu:
Niektóre historie przychodzące zza oceanu pocztą pantoflową wydawały się tak absurdalne, że aż trudno było w nie uwierzyć.
Dla maluczkich absurdalność takich historii byłaby wskazówką, by w istocie w nie nie wierzyć, ale jednak autor „Wyborczej” nie jest kimś tak ubogim intelektualnie. Co go przekonało o ich prawdziwości? Zgadliście, wspomniana wcześniej serialowa fikcja:
Choć sam kończyłem Oksford, a więc prestiżową anglosaską uczelnię, w opowieści z USA długo nie chciałem wierzyć. Harvard czy Princeton miałyby się tak bardzo różnić od mojej alma mater? (…)
Ostatecznie przekonał mnie bliski znajomy, absolwent Oksfordu z tytułem naukowym, gdy polecił mi „Panią Dziekan" z komentarzem: „Obejrzyj koniecznie. To jest właśnie życie, od którego uciekłem, wypisując się z kariery na amerykańskiej uczelni".
Nazywam to „obscenicznym gęganiem”, bo w USA teraz faktycznie trwa stalinowski atak na naukę. Kierowany przez Trumpa rząd federalny za nic ma konstytucyjne gwarancje wolności słowa. Uniwersytety są masowo i otwarcie przymuszone do wprowadzania odgórnie narzuconej, zwyrodniałej ideologii MAGA-nazistów.
Rządowe agendy związane z finansowaniem nauki prowadzą masowe czystki wsród uczonych, a ponieważ reżim MAGA to reżim nie tylko moralnych degeneratów, ale przede wszystkim kretynów, ta krucjata często przybiera kuriozalne formy, na przykład zawieszania grantów medycznych, bo MAGA-przygłupy nie odróżniają „myszy transgenicznych” od „myszy transpłciowych”.
Tymczasem autorzyna „Wyborczej” bagatelizuje trumpowski atak na naukę i uczelnie, zamiast tego większość tekstu poświęca jak nie fikcjom serialowym, to znowu paradzie anegdot, oczywiście z anonimowych źródeł; wiadomo, terror politycznej poprawności nie pozwala wskazać konkretnych, dających się zidentyfikować przykładów, które by można poddać własnej ocenie i weryfikacji.
Czasami jednak autor „Wyborczej” wychodzi poza anegdoty w rodzaju „Kasia musiała przepraszać za przywilej bycia Polką”, których nie sposób zweryfikować, wtedy widać jak na dłoni, że ma mocno liberalny stosunek do faktów:
Klasyczny przykład awantury o coś, co dotyczy promila społeczności studenckiej, może kilku osób. Ale ponieważ lewica wzięła to na sztandary, ludzie Trumpa też zrobili z tego ważny punkt programu politycznego — uważa Michał.
Jestem w stanie uwierzyć, że istnieje jakiś Michał, który powtarza takie bzdety, ale czy autor „Wyborczej” (Mateusz Mazzini) do spółki z redaktorem wymienionym w stopce artykułu (Markiem Markowskim) nie mogli, nie wiem, zweryfikować, czy przypadkiem Michał nie odwraca kota ogonem?
Nie wiem o jakiej „lewicy” mowa, ale w amerykańskim systemie politycznym jedyną realną alternatywą dla MAGA-nazistów są Demokraci. To Republikanie, nie Demokraci, biorą „prawa osób trans” na sztandary. Tu wyimki z artykułu NYT na temat:
W tygodniach poprzedzających dzień wyborów, współpracownicy Kamali Harris zauważyli w sondażach kampanijnych, że ataki Donalda J. Trumpa na poparcie Harris dla praw osób transpłciowych odstraszały wyborców niezdecydowanych.
Mając trudności ze sformułowaniem odpowiedzi, przygotowali serię reklam, w których argumentowali, że Trump próbuje odwrócić uwagę od ważniejszych kwestii. W niektórych spotach zaznaczano, że polityka, którą Trump krytykował – operacje korekty płci finansowane z pieniędzy podatników dla więźniów – obowiązywała również za jego prezydentury.
Jednak żaden z tych przekazów nie wywarł istotnego wpływu na wyborców w testach przeprowadzanych w grupach fokusowych – według relacji czterech byłych współpracowników kampanii Harris, którzy wypowiedzieli się pod warunkiem zachowania anonimowości.
Po ostrej wewnętrznej debacie kampania zrezygnowała z emisji tych reklam. Zamiast tego zdecydowano się na neutralny spot telewizyjny, w którym wiceprezydentka potępiała „negatywne reklamy”, nie wspominając przy tym o atakach Trumpa na osoby transpłciowe. (…)
Republikanie wyraźnie dostrzegają w tym polityczną szansę. Kampania Trumpa wydała ponad 37 milionów dolarów na reklamy telewizyjne poruszające kwestie osób transpłciowych — to niemal 20 procent całego budżetu reklamowego — według danych udostępnionych przez AdImpact, organizację monitorującą emisję i wydatki na reklamy polityczne.
Od dłuższego czasu Demokraci jako partia zasadniczo milczą w kwestii praw osób transpłciowych. To najwyraźniej za mało dla „Michała” i cytującego go autora „Wyborczej”. Ba, owo milczenie „sprowokowało” Republikanów, którzy po prostu nie mają teraz wyjścia i muszą szczuć. Owego bełkotu o „braniu praw osób trans na sztandary” nie da się rozumieć inaczej, niż słabo zawoalowanego wezwania, by partia Demokratyczna faktycznie je wzięła na sztandary: otwarcie dołączając do nagonki.
Abstrahując od szkarady moralnej takiego poglądu, szczerze wątpię by MAGA-naziści nagle zaczęli się garnąć do Demokratów tylko dlatego, że akurat w kwestii trans ci zaczęliby małpować wykolejenie Republikanów.
Autorzyna „Wyborczej” musi mieć prawdziwego hyzia na punkcie „kwestii trans”, bo dalej pisze:
Wtedy pływaczka Lia Thomas, która przeszła tranzycję w czasie studiów, zaczęła wygrywać żeńskie zawody studenckie.
Szybkie zerknięcie do Wikipedii pokazuje, że wygrała jedne — jedne! — zawody, a nawet wtedy miała wynik daleko gorszy od rekordu kobiety cispłciowej na tym samym dystansie:
W marcu 2022 roku Lia Thomas została pierwszą otwarcie transpłciową zawodniczką, która zdobyła mistrzostwo krajowe NCAA Division I w jakiejkolwiek dyscyplinie sportowej, wygrywając kobiecy wyścig na 500 jardów stylem dowolnym z czasem 4:33.24.(…)
Thomas nie pobiła żadnych rekordów podczas zawodów NCAA, podczas gdy Kate Douglass ustanowiła aż 18 rekordów NCAA. Thomas była o 9,18 sekundy wolniejsza od rekordu NCAA należącego do Katie Ledecky, który wynosi 4:24.06.
No ale „zaczęła wygrywać” brzmi bardziej dramatycznie i jakby lepiej uzasadnia nagłość wszechobecnej paniki moralnej. Wpisuje się to w fantazje o tym, że rzekome ekscesy DEI, wobec których MAGA-zjebstwo ma być tylko reakcją, są czymś nowym:
W ostatnich kilkunastu latach na kampusach najbardziej prestiżowych amerykańskich uczelni doszło do etycznej, moralnej i normatywnej rewolucji na skalę niewidzianą od wojny w Wietnamie. Nigdzie w amerykańskim społeczeństwie rozwiązania spod znaku DEI - Diversity, Equity and Inclusion, różnorodności, równości i włączania - nie miały tak szerokiego zastosowania i tak powszechnej, zinstytucjonalizowanej implementacji, jak w miasteczkach studenckich.
Brzmi dramatycznie.
A teraz to:
Po incydencie na tle rasowym, który miał miejsce na kampusie dwa lata temu, Uniwersytet Stanforda wprowadził kodeks zakazujący wypowiedzi uznawanych za rasowo obraźliwe. Od tego czasu podobne przepisy przyjęło 100 innych uczelni wyższych — wiele z nich, jak twierdzą krytycy, jest tak ogólnych i podatnych na dowolną interpretację, że doprowadziły do zahamowania normalnej debaty intelektualnej.
Na wielu kampusach, w klimacie sprzyjającym niestandardowym badaniom nad twórczością kobiet, mniejszości i kultur nieeuropejskich, wykładowcy opowiadający się za nauczaniem tradycyjnej historii i myśli Zachodu twierdzą, że zostali napiętnowani jako politycznie niepoprawni. Skarżą się na nowy rodzaj nietolerancji: maccartyzm lewicy.
To stękania z 1991 r., gdy zamiast „terrorem woke” prawica straszyła „terrorem politycznej poprawności”, który zaraz, niechybnie, miał zniszczyć wolność nauki. A ileż tam przykładów ofiar politycznej poprawności, ten najbardziej wzruszył me serce:
Na Uniwersytecie Connecticut student został potępiony przez społeczność homoseksualną i zmuszony przez władze uczelni do opuszczenia kampusu po tym, jak w swoim akademiku wywiesił tabliczkę z napisem, że „pedałów powinno się zastrzelić”.
Horror.
Wychodzi na to, że jednak od czasów Wietnamu, wbrew twierdzeniom autorzyny „Wyborczej”, były już rewolucje wywołujące popłoch konserwatywnych płatków śniegu porównywalny z obecnym pierdolnikiem.
Uważam, że należy piętnować, gdy w trakcie masowego, dobrze udokumentowanego ataku na wolność słowa, wolność nauki i na prawa obywatelskie, który ma miejsce w USA pod rządami Republikanów, którym przewodzi skazany przestępca i gwałciciel, w Polsce rzekomo liberalna gazeta odwraca od tego uwagę, publikując bełkot o serialowych fikcjach i zmyślonych anegdotkach o „rewolucji DEI” i tworząc złudne wrażanie, że patologie amerykańskiej władzy są jakoś uzasadnione totalnie zmyślonym radykalizmem „drugiej strony”.