Tomasz Witkowski, „doktor psychologi, pisarz, publicysta” w Rzeczpospolitej:

Ostatnie lata przywróciły jednak do akademii atmosferę, którą niektórzy z nas aż za dobrze pamiętają z czasów sprzed transformacji ustrojowej – atmosferę podejrzliwości i obaw przed publicznym ujawnianiem swoich poglądów. Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że to niezdrowe powietrze wypełniające dzisiaj mury akademii nie zostało wtłoczone przez władze, tylko przez spadkobierców tradycji zapoczątkowanych ongiś w Gaju Akademosa, którzy na fali modnego progresywizmu poczuli w sobie nie tyle olbrzymów, ile inkwizytorów poprawności politycznej, obecnie zwanych również „inkluzytorami” – od robiącego obecnie zawrotną karierę słowa: „inkluzywność”.

O nie, polityczna poprawność znowu atakuje! Tu podobne krzyki z października 1990, jedynie 33 lata temu w New York Times:

Pytanie, które natychmiast się nasuwa, to nie „czy nauka wytrzyma obecny napór destrukcyjnych inkluzytorów?”, ale raczej: „jakim cudem nie nudzi wam się straszyć tym samym chochołem od trzydziestu lat?”.

Wspólnym mianownikiem tych wszystkich spiskowych i autorytarnych w istocie narracji jest apokaliptyczny ton: snucie wizji zagłady wolności, do której prowadzi za dużo wolności, za dużo inkluzywności, zbyt agresywne dawanie głosu grupom do tej pory uciszanym i uciskanym, nadmierne krytykowanie uprzedzeń. A także nieznośna hipokryzja: wszystko sprowadza się do tego, by homofobom, rasistom czy, dziś coraz cześciej, skrajnym transfobom zapewnić ich „niezbywalne” prawo do mówienia i głoszenia swych poglądów zawsze i wszędzie, absolutnie bez żadnych konsekwencji, a także w sposób w istocie wolny od krytyki (bo wszelka krytyka nazywana jest „hejtem” lub „stalkingiem”). Oczywiście „inkluzytorów” można bez opamiętania nazywać „hejterami”, „pedofilami” czy ciągać po sądach, tutaj nie ma żadnych ograniczeń.

Atak na naukę (?)

Przyjrzyjmy się przykładom podanym przez doktora psychologii Tomasza Witkowskiego:

Przykładem takiego działania jest przypadek dr Justyny Melonowskiej z Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie, która kilka lat temu umieściła na Facebooku wpis dotyczący m.in. seksualnych skłonności i preferencji z jednej strony, a kwestii wpływu określonych grup na funkcjonowanie społeczeństwa z drugiej. Swój komentarz zakończyła wnioskiem: „Wydaje mi się, że pilnie potrzeba nam kryteriów, by rozstrzygnąć, jaka mniejszość i dla jakiej zasługi będzie miała wpływ na nasze życie społeczne”. Pomimo tego, że wpis Melonowskiej nie miał charakteru wypowiedzi naukowej, nie został wygłoszony na uczelni ani opublikowany w postaci, która choćby zbliżała go do wniosków naukowych, wzbudził trwogę w duszy dr. hab. Wojciecha Dragana, który zapragnął przywołać do porządku niesforną, jego zdaniem, naukowczynię i złożył do rektora Akademii Pedagogiki Specjalnej donos i wniosek o skierowanie sprawy do rzecznika dyscyplinarnego uczelni. Zdaniem uczonego inkwizytora wypowiedzi Melonowskiej „stały się przedmiotem ogólnego oburzenia”, a ze względu na swój homofobiczny charakter wpisywały się w nagonkę na osoby LGBT+, miały groźny charakter z uwagi na dehumanizujący język oraz negowanie godności, człowieczeństwa i praw osób nieheteronormatywnych. Ta skrajna opinia była tym bardziej zastanawiająca, że we wzmiankowanym poście nie było żadnej wzmianki o homoseksualizmie.

Rzecznik pochylił się nad sprawą i przeprowadził skrupulatne postępowanie wyjaśniające. Szczególnie że inicjatorem był członek Rady Upowszechniania Nauki Polskiej Akademii Nauk, a więc osoba powołana przez grono ekspertów do dbałości o dobre imię nauki polskiej. Alarm jednak okazał się fałszywy. Rzecznik dyscyplinarny w postępowaniu dr Melonowskiej nie dopatrzył się uchybień naruszenia wolności i praw innych osób. Tym razem praca rektora, rzecznika i innych osób zaangażowanych w sprawę okazała się daremna. W tym miejscu przeciętny czytelnik zada sobie pytanie: co z odpowiedzialnością osoby składającej fałszywe doniesienia?

Próbowałem znaleźć rzeczony wpis na FB, ale nie dałem rady, być może skasowany, albo ukryty. Szukając, znalazłem jednak źródło, którym w opisywaniu przejmującej historii zaszczuwanej doktor Melonowskiej posługiwał się chyba doktor psychologii Witkowski, biorąc pod uwagę znaczne podobieństwa w języku użytym do opisania zdarzeń. Chodzi o wpis na blogu znanych bojowników o wolność słowa i nauki, czyli Ordo Iuris:

„Donosem złożonym do Rektora Akademii Pedagogiki Specjalnej próbowano wpłynąć nie tylko na wolność badań naukowych dr Justyny Melonowskiej, ale wręcz na jej wolność publicznego zadawania pytań i formułowania wątpliwości, czyli wolność myśli i słowa. To niesłychana próba intymidacji. Nasz niepokój i czujność powinno budzić zjawisko coraz częstszego pojawiania się nękania ideologicznego na polskich uczelniach. Wobec tego dr Melonowska, której dobre imię zostało w tak rażący sposób narażone na utratę zaufania, zażądała przeprosin od autora donosu oraz zadośćuczynienia w formie pieniężnej mającego pokryć koszty wydania jej monografii poświęconej idei uniwersytetu i wolności akademickiej” – komentuje Grzegorz Górka z Instytutu Ordo Iuris.

Rozumiecie, „donos” straszny, odbiera wolność wyrażania opinii. Wpis z krytyką poglądów dr Melonowskiej to już jednak wedle Ordo Iuris nie opinia zasługująca na wolność, a „niesłychana próba intymidacji”.

Ciekawostka, pani doktor, która oczywiście nie jest homofobicznie uprzedzona, wspierała protesty prowadzone przez środowiska Kai Godek wobec lekcji walczących z mową nienawiści (TVN przekręciło jej nazwisko, na stronie Christainitas znajdziemy już „Justynę Melonowską”):

– Nie dajcie się nabrać na hasła o tolerancji, bo tolerancja oznacza tolerancję zła. Tolerancja oznacza tolerancję dewiacji - mówiła podczas pikiety pod warszawskim ratuszem Kaja Godek, prezeska Fundacji Życie i Rodzina. - Te środowiska, które prowadzą te szkolenia, rzekomo, aby zatrzymać nienawiść, regularnie terroryzują wszystkie osoby mówiące prawdę - stwierdziła. (…)

Inna filozofka - Justyna Melanowska, publicystka miesięcznika "Christianitas", powtarza za pikietującymi: "ręce precz od moich dzieci".

– Czym innym jest pańska odpowiedzialność za pańskie dziecko, a czym innym odpowiedzialność urzędnika państwowego - na przykład pana Trzaskowskiego za moje dziecko. Otóż on nie ponosi żadnej odpowiedzialności. I żadni instruktorzy nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za moje dzieci - wyjaśnia Melanowska. - Szkoła ma wychowywać człowieka, który jest mądrze uprzedzony. Człowiek powinien nie godzić się na zło, manipulację, ideologizację - dodaje.

Powtarzam, chodziło o lekcje o mowie nienawiści, prowadzone przez nauczycieli, nie „instruktorów”, które Trzaskowski chciał wprowadzić po mordzie na Adamowiczu.

„Instruktorzy”, „inkluzytorzy”, „inkwizytorzy”, to wszystko brzmi podobnie, lepiej, żeby tego nie było!


EDIT: dzięki uprzejmości czytelników, udało się odgrzebać, przez wpis na profilu Staszka Krawczyka, przynajmniej fragment opisywanego tu postu poddanej “niesłychanej próbie intymidacji” doktor Melonowskiej. Zaznaczenie moje, ale czytelnikom zostawię osądzenie, czy post ten, w środku pisowskiej nagonki anty-LGBT, można było odczytywać jako homofobiczny:


Wracając do wywodów Witkowskiego, nazywa on Melonowską „ofiarą pomówień”, choć nie było żadnego wyroku sądu, który by za coś takiego skazał Dragana „donosiciela”, a pisze tak, bo Melonowską oczyścił (po „donosie”) rzecznik dyscyplinarny uczelni, który ponoć „przeprowadził skrupulatne postępowanie wyjaśniające”.

Nie wiem, może tak, może nie. Jak wspominałem, nie widziałem oryginalnego wpisu Melonowskiej, ani żadnych materiałów z postępowania, ale może Witkowski widział. Natomiast ja sam, przyznam otwarcie, mam umiarkowaną wiarę w systemy dyscyplinarne polskich uczelni. Ostatecznie, trudno zapomnieć sprawę innego doktora, Nalaskowskiego, który po próbie pogromu na uczestnikach marszu równości w Białymstoku, którego dopuścił się katolicki tłum podjudzany przez lokalny kler, nazwał ofiary przemocy „wędrownymi gwałcicielami”:

Wypełzają na główne ulice polskich miast. Odurzeni złą ideologią, zwykli nieszczęśnicy, których dopadła tęczowa zaraza. Podrygują tanecznie, niosąc tęczowe orły, tęczową Matkę Boską i tęczą upstrzone cytaty z Ewangelii. My w tym czasie jesteśmy zepchnięci na chodniki i trawniki. Ich policja pilnuje, a nas filmuje. Mają wszystkie prawa przysługujące obywatelom Rzeczypospolitej, prawa, które przysługują kobietom (np. zamążpójście) i mężczyznom (ożenek). Mają prawa wyborcze, nikt im nie zagląda do alkowy, nie zmusza do spowiedzi, nie zakazuje sekswyjazdów do Tajlandii. Tak jak nam nie zakazuje. Ale mają coś więcej – mają przywileje, których nikt z nas nie ma. Mogą lżyć nasz Kościół, drwić z nas bezkarnie zza muru policyjnych tarcz, oczekiwać darmowej ochrony policyjnych legionów, która wszak nie jest za darmo. Ich kulawa tęcza jest traktowana jako jakaś druga strona, inny światopogląd. Milcząco akceptujemy, że tyfus, dżuma, ospa to odmiana normalności. Tam panuje narracja: „Nie walcz z zarazą, pokochaj ją”. A jeśli tego nie akceptujemy, to znaczy, że mówimy nienawistnie. Równość mają w nadpodaży. Ale to za mało, domagają się więcej. Już nie tylko tolerancji, lecz i akceptacji, pewnie potem miłości, a ostatecznie hołdów. Dlatego gwałcą kolejne miasta: „Zobaczcie nasze wrzody, czyż nie są piękne”.

Rzecznik uczelni nie dopatrzył się powodów do akcji dyscyplinującej:

Teraz rzecznik dyscyplinarny UMK umorzył postępowanie wyjaśniające. – W toku postępowania powołano biegłego sądowego z zakresu językoznawstwa i komunikacji społecznej, który wydał opinię, która posłużyła rzecznikowi – pisze portal portal wpolityce.pl, cytując też uzasadnienie decyzji rzecznika dyscyplinarnego UMK. – Biegły ten stwierdził, iż tekst opublikowany w formie felietonu nie ma charakteru informacyjnego, lecz służy przedstawieniu subiektywnego stanowiska autora (…).

Biegły ocenił, m.in. że: "wypowiedź nie zawiera takich zwrotów, które w kontekście tego gatunku publicystycznego mają charakter znieważający wyodrębnioną grupę", a użyte w tekście zwroty "należy traktować jako wypowiedź krytyczną pod adresem określonej grupy osób – opublikowanie felietonu nie wyczerpuje znamion działania będącego przejawem dyskryminacji".

Jak sądzicie, czy gdyby ktoś o, dajmy na to, pielgrzymkach katolickich napisał, że to „pochody gwałcicieli, którzy chwalą się swoimi wrzodami”, to czy środowiska, które zaciekle broniły „wolności słowa” Nalaskowskiego, takie jak Ordo Iuris, Radio Maryja, politycy PIS-u, równie mocno stanęliby w obronie tej osoby? Czy raczej byłby donosik do ziobrowej prokuratury o znieważenie uczuć religijnych? Co orzekłby wtedy „biegły sądowy z zakresu komunikacji społecznej”, że „nie znieważa to żadnej wyodrębnionej grupy”?

To tylko dygresja. Chodziło mi o pokazanie, że wbrew apokaliptycznym wizjom zwolenników „mądrych uprzedzeń”, wolność akademicka w Polsce nadal dopuszcza nazywanie bitych osób LGBT „wędrownymi gwałcicielami”, więc chyba nie jest z nią tak źle, jak to malują wrogowie łołk. Dziwne, że przejęty „nadmierną inkluzywnoścaią” doktor psychologii Witkowski nie wspomina akurat o tym przypadku, bo to przecie też był atak na „wolność akademicką” tak samo, jak „niesłychana próba intymidacji” dr Melonowskiej. Tak samo skończył się porażką „inkwizytorów inkluzycji”. Może jednak wolność do nazywania bitych ludzi „wędrownymi gwałcicielami” to już było ciut za dużo wolności (akademickiej) nawet dla doktora psychologii Witkowskiego, stąd to przemilczenie?

Poza murami akademii

Tekst Witkowskiego ma w ogóle ciekawą strukturę, jeśli potraktujemy go, zgodnie ze słowami samego autora, jako teksy o zagrożeniach wolności akademickiej:

Tak, dobrze przeczytaliście, połowa artykułu o „zagrożeniach wolności akademickiej”, o „niezdrowym powietrzu wypełniającym dzisiaj mury akademii” dotyczy przypadku (rzekomych) prześladowań i „hejtu” wobec blogera, o którym Witkowski sam pisze, że „bloger ten nie jest związany z żadną uczelnią”.

Ktoś złośliwy mógłby napisać, że być może skala zagrożeń wolności akademickiej jest wyolbrzymiana, jeśli poszukując przypadków tychże, autor artykułu o zagrożeniach wolności akademickiej połowę czasu spędza „poza murami akademii”?

Dowiadujemy się, że Łukasz Sakowski, bo o nim tu mowa, to „wróbel”, do którego z armaty wypaliła Rada Upowszechniania Nauki PAN.

„Armata” vs „wróbel”:

Co zagrażało „wolności akademickiej” w stanowisku? Trudno powiedzieć, bo stanowisko samo w sobie nie wspomina o Sakowskim, tylko nawołuje do rzetelności w popularyzacji nauki:

Rada Upowszechniania Nauki PAN z niepokojem przyjmuje pojawiające się w przestrzeni publicznej próby wykorzystywania komunikacji naukowej do utrwalania stereotypów krzywdzących osoby transpłciowe oraz rozpowszechniania poglądów dotyczących tożsamości płciowej, które nie mają wsparcia w aktualnej wiedzy naukowej lub które nie są przedmiotem konsensusu naukowego. (…)

Z tego względu Rada Upowszechniania Nauki PAN stoi na stanowisku, że komunikacja wiedzy naukowej dotycząca kwestii wrażliwych społecznie powinna uwzględniać dobrostan osób dyskryminowanych. Uważamy ponadto, że powoływanie się przez osoby popularyzujące naukę na wiedzę biologiczną, bez uwzględniania, co w niej jest wynikiem badań empirycznych, których wyniki włączane są w zbiór aktualnie obowiązującej wiedzy, a co jej interpretacją, jest według nas niedopuszczalne. Popularyzacja nauki powinna wystrzegać się uproszczeń, które są fałszywe i prowadzą do wzmacniania istniejących stereotypów i uprzedzeń. Za Amerykańskim Narodowym Stowarzyszeniem Komunikacji (NCA, 1999) powtarzamy, że „etyczny sposób komunikacji zwiększa ludzką wartość i godność poprzez wspieranie prawdomówności, uczciwości, odpowiedzialności, integralności osobistej oraz szacunku dla siebie i innych”.

Faktem jest, że Łukasz Sakowski propaguje na swoim blogu poglądy sprzeczne z konsensusem naukowym, na przykład, że transpłciowość to zaburzenie psychiczne.

Tymczasem Światowa Organizacja Zdrowia ma do powiedzenia na temat standardów opieki osób transpłciowych coś zgoła innego:

ICD-11 na nowo zdefiniowała zdrowie związane z tożsamością płciową, zastępując przestarzałe kategorie diagnostyczne, takie jak „transseksualizm” ICD-10 i „zaburzenia tożsamości płciowej dzieci” odpowiednio „niespójnością płci w okresie dojrzewania i dorosłości” oraz „niespójnością płci w dzieciństwie”. (...) Odzwierciedla to obecną wiedzę, że tożsamości związane z transpłciowością i zróżnicowane płciowo nie są stanami złego zdrowia psychicznego, a klasyfikowanie ich jako takich może powodować ogromne piętno.

Włączenie niezgodności płci do ICD-11 powinno zapewnić osobom transpłciowym dostęp do opieki zdrowotnej afirmującej płeć, a także odpowiednie ubezpieczenie zdrowotne dla takich usług.

Może dlatego stanowisko RUN PAN kojarzyło się niektórym z twórczością autora To Tylko Teoria?

Sakowski przytacza zmiany w wybranych krajach jako dowód, że nauka odwraca się od afirmacyjnego podejścia. Tymczasem główna organizacja zrzeszająca profesjonalistów w obszarze opieki zdrowotnej nad osobami transpłciowych (World Professional Association for Transgender Health, WPATH) w swoich wytycznych rekomenduje właśnie taki model, wyjaśniając:

Celem opieki afirmującej płeć jest partnerstwo z osobami transpłciowymi i zróżnicowanymi pod względem płci (ang. transgender and gender diverse, TGD) w celu holistycznego zaspokojenia ich społecznych, psychicznych i medycznych potrzeb zdrowotnych i dobrego samopoczucia, przy jednoczesnym poszanowaniu ich tożsamości płciowej. Opieka afirmująca płeć wspiera osoby TGD przez całe życie — od pierwszych oznak niezgodności płci w dzieciństwie, poprzez dorosłość i starszy wiek — a także osoby z obawami i niepewnością co do swojej tożsamości płciowej, zarówno przed jak i po zmianie.

Łukasz Sakowski twierdzi, że medyczna tranzycja osób poniżej 25 roku życia (nawiasem mówiąc zapamiętajcie tę cezurę, jeszcze się pojawi w tym wpisie w istotnym kontekście) powinna być zakazana lub przynajmniej ograniczana.

Tymczasem wytyczne przygotowane przez Endocrine Society wyjaśniają, kiedy i jak ją stosować:

Leczenie hormonalne nie jest zalecane u osób z dysforią płciową/niezgodną płciowo przed okresem dojrzewania. (...) Zalecamy leczenie nastolatków z dysforią płciową / niezgodnych z płcią, którzy weszli w okres dojrzewania na etapie Tannera G2 / B2, poprzez supresję za pomocą agonistów hormonu uwalniającego gonadotropiny. Klinicyści mogą dodać hormony potwierdzające płeć po potwierdzeniu przez multidyscyplinarny zespół utrzymywania się dysforii płciowej/niezgodności płciowej oraz wystarczających zdolności umysłowych do wyrażenia świadomej zgody na to częściowo nieodwracalne leczenie. Większość nastolatków ma tę zdolność w wieku 16 lat. Zdajemy sobie sprawę, że mogą istnieć przekonujące powody, aby rozpocząć leczenie hormonami płciowymi przed ukończeniem 16 lat, chociaż istnieje minimalne opublikowane doświadczenie w leczeniu przed 13,5 do 14 roku życia. W przypadku opieki nad młodzieżą w wieku okołopokwitaniowym i starszą młodzieżą zalecamy, aby tym leczeniem zarządzał multidyscyplinarny zespół ekspertów składający się z lekarzy i specjalistów ds. zdrowia psychicznego. Lekarz prowadzący musi potwierdzić kryteria leczenia stosowane przez kierującego lekarza psychiatrę i współpracować z nim w podejmowaniu decyzji dotyczących operacji potwierdzenia płci u starszych nastolatków. W przypadku dorosłych osób z dysforią płciową/niespójnych płciowo leczący klinicyści (łącznie) powinni mieć wiedzę specjalistyczną w zakresie kryteriów diagnostycznych specyficznych dla osób transpłciowych, zdrowia psychicznego, podstawowej opieki zdrowotnej, leczenia hormonalnego i zabiegów chirurgicznych, zgodnie z potrzebami pacjenta. Sugerujemy utrzymywanie fizjologicznych poziomów hormonów odpowiednich dla płci i monitorowanie znanych zagrożeń i powikłań. Kiedy konieczne są duże dawki steroidów płciowych w celu stłumienia endogennych steroidów płciowych i/lub w podeszłym wieku, klinicyści mogą rozważyć chirurgiczne usunięcie gonad urodzeniowych wraz z ograniczeniem leczenia steroidami płciowymi.

Endocrine Society zrzesza ponad 18 tysięcy specjalistów, lekarzy endokrynologów i innych ekspertów pracujących w obszarze zdrowia hormonalnego, z ponad 120 krajów świata. Są to lekarze pracujący z pacjentami, mający doświadczenie klinicznie i kontakt z osobami transpłciowymi i doświadczającymi dysforii z pierwszej ręki. Ich wytyczne, jak w przypadku innych wymienionych tu ciał, to efekt pracy paneli ekspertów, którzy zlecają lub przeprowadzają meta-analizy najnowszych badań, analizują doświadczenia klinicystów, przeprowadzają analizy balansu korzyści i ryzyk z interwencji, opracowując w ten sposób zalecenia dla lekarzy zgodne z najlepszą wiedzą i najlepszym rozumieniem zjawisk, którymi się zajmują zgodnie z faktycznym konsensusem ekspertów.

Inne duże organizacje, jak American Psychological Associationczy American Academy of Pediatrics w swoich rekomendacjach postępowania wobec osób transpłciowych także zalecają terapię afirmacyjną wobec płci pacjenta, która respektuje jego tożsamość, zarazem odrzucając terapie konwersyjne, mające wymusić na pacjencie zgodność tożsamości płciowej z płcią przypisaną przy urodzeniu.

Tymczasem Łukasz Sakowski:

Zarówno WHO, jak i Endocrine Society oraz inne organizacje polecające procedurę zmiany płci, czerpały głównie od WPATH (ang. World Proffesional Association for Transgender Health) – organizacji, zrzeszającej aktywistów, lekarzy, psychologów i seksuologów popierających zmienianie płci (również u osób małoletnich) jako „skuteczne leczenie”. Jednakże, gdy okazało się, że jej zalecenia są niezgodne z wynikami badań naukowych (w tym z faktem, że praktycznie wszystkie dane pokazują, iż 60-90% osób wyrasta z dysforii płciowej i chęci zmiany płci, gdy dojrzeje neurobiologicznie i emocjonalnie [6], [7], [8], [9], [10], [11], [12], [13], [14]), coraz więcej krajów i systemów medycznych zaczęło z rekomendacji WPATH rezygnować.

Kilka uwag:

  • Sakowski definiuje WPATH jako organizację na pierwszym miejscu „aktywistów”, a dopiero potem lekarzy, psychologów etc. To oczywiście jego własna, niepoparta faktami, opinia. WPATH było założone przez lekarzy i nadal jest organizacją medyczną, zrzeszającą lekarzy.
  • Endocrine Society ma własne wytyczne, które, choć zbieżne z ogólnymi założeniami opieki afirmacyjnej, są niezależnie opracowywane i nie są całkowicie tożsame, nie mówiąc o tym, że skupiają się bardziej na wytycznych dla lekarzy endokrynologów zaangażowanych w przeprowadzanie tranzycji medyczne.
  • Dane o „wyrastaniu z chęci zmiany płci” są zmyśleniami wykorzystującymi dezinterpretowane stare wyniki.
  • „Kraje i systemy medyczne”, które według Sakowskiego rezygnują z wytycznych WPATH to incydentalnie, kraje nie tylko z gigantycznym i dobrze zorganizowanym ruchem anty-trans, ale też kraje, w których władze przejęły ugrupowania prawicowe, które na transfobii zbijają kapitał polityczny (Wielka Brytania), a także kraje z historią skrajnie transfobicznej polityki (na przykład wymuszanie kastracji osób transpłciowych) takie jak Finlandia czy Szwecja, z kolei „instytucje naukowe” to zwykle rządowe agendy lub inne instytucje mniej, lub bardziej pośrednio zależne od lokalnych rządów. To trochę tak, jakby na podstawie faktu, że NFZ za PIS przestał finansować in vitro, tworzyć narrację, że „nauka odwraca się od in vitro”.
  • Sakowski, dokonując własnego riserczu i „unieważniania” wytycznych organizacji medycznych zrzeszających dosłownie dziesiątki tysięcy specjalistów, zachowuje się zaskakująco podobnie do przedstawicieli ruchów antyszczepionkowych i innej pseudonauki, którzy na podstawie swego własnego riserczu i dobranych przez siebie artykułów „unieważniają” inne konsensusy naukowe.

Warto zauważyć, że niejeden cytowany przez niego przykład „rzetelnych badań” to publikacje działaczy zrzeszonych w amerykańskiej organizacji SEGM: powiązanego z ruchami skrajnej prawicy i fundamentalistów chrześcijańskich think tanku, używanego przez prawicę do fabrykowania „sporu naukowego”. Podany przeze mnie link prowadzi do szerokiej analizy opracowanej przez Southern Poverty Law Center, organizację od ponad 50 lat walczącą o prawa obywatelskie, a także monitorującą i dokumentującą grupy promujące nienawiść (SPLC między innymi pomagało ofiarom przemocy ze strony Ku Klux Klanu walczyć o odszkodowania). O SEGM możemy w ich opracowaniu przeczytać między innymi:

Od momentu założenia, członkowie SEGM przeprowadzili globalną akcję medialną i polityczną, aby zakwestionować model opieki afirmującej, sprzeciwić się opiece afirmującej płeć i nadać naukową wiarygodność roszczeniom prawnym przeciwko prawom obywatelskim osób LGBTQ+. W szczególności, SEGM pomógł rozwijać opór przeciwko idei, że młodzież może być zdolna do wykazywania podmiotowości we własnej opiece zdrowotnej. Ta strategia została po raz pierwszy zaobserwowana w sprawie Bell przeciwko Tavistock, zanim została przeniesiona bardziej do USA. SEGM na przykład wskazał, że uważa eksploracyjną psychoterapię za pierwszorzędne leczenie dla osób z dysforią płciową w wieku 25 lat i młodszych. Działania grupy są w dużej mierze wspierane przez jej naukową fasadę, ogólny brak informacji o jej działalności politycznej i powiązaniach członków z anty-LGBTQ+ skrajną prawicą, a także rozległe kontakty i znaczne pokrywanie się personelu z inną potężną grupą założoną w Wielkiej Brytanii, zwaną Genspect.

Teraz już wiecie, skąd Sakowski wziął 25 lat jako wiek do którego „tranzycja powinna być zakazana”? Sakowski powołuj się na SEGM także, gdy demonizuje terapie dysforii, nazywając ją „okaleczeniem”:

Nastolatkowie z trudnych rodzin, zagubieni czy zaburzeni emocjonalnie, mieli nadzieję na zmianę swojego życia dzięki tranzycji płciowej. Niestety, bardzo często okazywało się, że proces ten jedynie ich okaleczał, nie poprawiając stanu ich zdrowia psychicznego. Dorastając przyznawali, że zostali zmanipulowani lub oszukani przez specjalistów od zmiany płci.

Jako źródło twierdzenia o „okaleczaniu” wskazuje pracę „The Myth of “Reliable Research” in Pediatric Gender Medicine: A critical evaluation of the Dutch Studies—and research that has followed”. Praca ta zawiera nie tylko stwierdzenia sprzeczne z konsensusem naukowym, została w całości sfinansowana przez SEGM, do którego zresztą należy 2/3 jej autorów.

W obliczu tych faktów trudno zrozumieć, jaki problem ma doktor psychologii Witkowski ze stanowiskiem RUN PAN przestrzegającym przed szerzeniem dezinformacji naukowej czy uproszczeń i uprzedzeń w popularyzacji nauki. Czy naprawdę propagowanie pseudonauki musi być dozwolone w ramach „wolności akademickiej” ludzi „niezwiązanych z żadną uczelnią” i jako takie powinno być wolne od wszelkiej krytyki?

Skoro krytyka Sakowskiego za szerzenie pseudonauki to „hejt”, czy „hejtem” jest, gdy Sakowski w taki sam sposób krytykuje antyszczepionkowców, klimatycznych denialistów czy zwolenników poglądu, że homoseksualizm to patologia? Zwrócę uwagę, że te same organizacje, które wedle Sakowskiego szerzą „trans-aktywizm”, propagują właśnie pogląd, że homoseksualizm jest przejawem normalnej zmienności ludzkiej seksualności. WHO w jednym miejscu dobre, w innym złe. Sakowski „wybiera naukę”, ale tylko tę, która mu pasuje.

Dziwne jest też Witkowskiego wezwanie do obrony wolności akademickiej, które polega na domaganiu się, by uczeni milczeli, gdy ktoś szerzy pseudonaukę.

Podsumowując, tekst doktora psychologii Witkowskiego to kolejny w długiej tradycji, liczącej dekady, o rzekomych zagrożeniach dla nauki ze strony politycznej poprawności/woke/kultury anulowania i czym tam akurat straszą zwolennicy „mądrych uprzedzeń”. Jego konkluzją wydaje się wezwanie, by motywowani umiłowaniem nauki i wolności akademickiej, naukowcy nie krytykowali szerzenia pseudonauki przez blogerów niezwiązanych z akademią. A jeśli to robią: „musimy nauczyć się patrzyć im na ręce”.