Czy będzie dla was wielkim zaskoczeniem odkrycie, że autor bloga To tylko teoria (dalej TTT) organizowany przez siebie od lat plebiscyt na „biologiczną bzdurę roku” uczynił kolejnym wehikułem swojej ideologicznej propagandy? Śmiem twierdzić, że wszystkie trzy zwycięskie „bzdury” nie są „bzdurami”, natomiast biologiczną brednią jest twierdzić inaczej.

Jaś Kapela nigdy nie powiedział, że „koty są wegańskie”

Jaś Kapela zajął pierwsze miejsce rzekomo za twierdzenie, że „koty są wegańskie”. A właściwie tak twierdzi autor TTT w opisie nominacji, choć na obrazku towarzyszącym opisowi inkryminowana jest radykalnie inna wypowiedź, że „wegańskie koty są zdrowsze”:

W istocie Kapela nie twierdził, że „koty są wegańskie”, jak insynuuje autor TTT, a jedynie, że jest możliwe, by koty żył zdrowo na odpowiednio przygotowanej i suplementowanej wegańskiej diecie. Rozróżnienie może subtelne, ale chyba dość istotne?

By rozwiać wasze wątpliwości, że sam zmyślam w obronie honoru Kapeli, pozwolę sobie zacytować kluczowy fragment z jego tekstu:

Obawy, że koty z powodu zbyt krótkiego przewodu pokarmowego nie będą trawić roślinnego pożywienia, również wydają się mocno na wyrost. Przecież wystarczy jedzenie ugotować lub zblendować, żeby znacząco poprawić jego strawność. Mimo wszystko nie polecam samodzielnego komponowania domowej karmy dla kotów bez konsultacji z dietetykiem zwierzęcym, stanowisko brytyjskie też to odradza. Bezpieczniejsze wydają się gotowe karmy, ale również w ich przypadku warto kotom robić regularne badania, bo każde zwierzę jest inne i może inaczej reagować.

Być może wielu opiekunów i opiekunek kotów nie zdaje sobie sprawy, że już w tym momencie karmią swoje mięsożerne drapieżniki składnikami syntetycznymi. Częsta wydaje się obawa, że koty na diecie wegańskiej będą miały niedobory tauryny. Ale fakty są takie, że niedobory tauryny zaobserwowano już dawno także u kotów żywiących się konwencjonalnie. Wynikało to z faktu, że podczas obróbki cieplnej mięsa tauryna ginęła.

Zaczęto więc do karm dodawać syntetyczną taurynę, już po koniecznej obróbce termicznej – obowiązkowo w latach 80., ale niektórzy producenci zaczęli już 20 lat wcześniej (i też ich wyśmiewano). Większość gotowych karm mięsnych zawiera taurynę wyprodukowaną sztucznie. Dodanie jej do karm wegańskich to również żaden problem. Wiedzą to dobrze producenci energy drinków. Pół kilo tauryny można kupić za 30 złotych. Tak oto odwieczny argument braku dostępności substancji występujących naturalnie głównie w mięsie został także definitywnie obalony.

Jak widzimy, Kapela twierdzi, że można żywić koty dietą wegańską pod warunkiem, że:

  • pokarm będzie mechanicznie przygotowany i przetworzony tak, by skompensować ograniczenia kociego, mięsożernego układu pokarmowego w trawieniu produktów pochodzenia roślinnego.
  • będzie suplementowany, oczywiście tauryną (która w naturze znajduje się tylko w niektórych produktach pochodzenia zwierzęcego), a także innymi witaminami i substancjami odżywczymi, których może brakować.

Ba, Kapela nawet zaleca, by unikać ryzyka i miast samemu próbować skomponować właściwą wegańską karmę dla kotów, kupować gotowe karmy, które są odpowiednio przygotowane, w tym wzbogacone o suplementy niezbędne kotom, a nieobecne w roślinach.

Kapela cytuje także pracę naukową, która wykorzystała ankiety właścicieli kotów do porównania zdrowia kotów mięsożernych i wegańskich, w której rzeczywiście koty na wegańskiej diecie były opisywane jako nieznacznie zdrowsze, niż koty na diecie mięsnej:

Koty karmione dietą roślinną miały lepsze wyniki oceny kondycji ciała niż koty karmione dietą mięsną. Więcej właścicieli kotów karmionych dietą roślinną zgłaszało, że ich kot jest w bardzo dobrym stanie zdrowia.

Jak więc swoją nominację uzasadnia autor TTT? Poza okazjonalną fabrykacją treści wypowiedzianej przez Kapelę (zamianie „koty mogą zdrowo funkcjonować na diecie wegańskiej” na „koty to weganie”), w szerszym omówieniu nominacji autor TTT posłużył się wypowiedzią lekarza weterynarii Pawła Szydłowskiego, który w zasadzie zgłasza te same zastrzeżenia, które wyliczyli już autorzy pracy cytowanej przez Kapelę: że badanie jest ankietą percepcji właścicieli, nie jest badaniem prospektywnym faktycznie analizującym rzeczywisty stan zdrowia kotów na różnych dietach.

To prawda, jednak wydaje się, że czym innym jest zarzucić Kapeli, że może formułuje zbyt pewne wnioski na bazie zbyt słabych dowodów, a czym innym zarzucać mu pisanie „bzdur”.

Tym bardziej że w swym tekście Kapela akceptuje słabość dostępnej wiedzy i wręcz zachęca do przeprowadzenia lepszych, dokładniejszych badań. Argumentuje jednak, że dalsze karmienie kotów mięsem ma także określone konsekwencje: taki tryb życia milusińskich czyni z nich na przykład istotny składnik śladu węglowego właścicieli, nie mówiąc o przyczynianiu się do cierpienia zwierząt hodowanych na kocią karmę. Ten ostatni argument jest szczególnie istotny. Trudno na przykład stosować wprost zasadę ostrożności „nie wiemy, czy karma wegetariańska jest na 100% bezpieczna dla kotków”, gdy wiemy, że karma nie-wege jest na 100% niebezpieczna dla krówek, świnek, kurek czy co tam jest najpierw miesiącami okrutnie przemysłowo torturowane, a następnie mielone na potrzeby pokarmu mruczusiów. Innymi słowy, Kapela ma rację, że racje etyczne stoją mocno po stronie prób stosowania karm wegańskich (lub rezygnacji z trzymania kotów).

Gdyby Kapela napisał coś w rodzaju: „tak naprawdę koty są wszystkożerne i możecie je karmić marchwią”, zapewne nie budziłoby niczyich wątpliwości sklasyfikowanie tego jako „biologicznej bzdury”. Nie miało to jednak miejsca. Jego felieton jest wyraźnie napisany w sposób, który przyjmuje do wiadomości drapieżną naturę kotów i zakłada jako punkt wyjścia konieczność włożenia określonego wysiłku i działań w to, by koci pokarm roślinnego pochodzenia dał radę zaspokoić odżywcze potrzeby z natury drapieżnych kotów.

Można argumentować, że Kapela nie ma mocnych dowodów na rzecz swej tezy o tym, że jest to możliwe i zdrowe dla kotów, ale po prawdzie brak dowodów działa w drugą stronę: autor TTT nie ma żadnych podstaw twierdzić, że jest to absurdalne co do zasady i niemożliwe lub “bzdurne”.

W ogólności, choć w połowie trollujący, felieton Kapeli prezentuje poziom argumentacji, oraz językową sprawność, którego, śmiem twierdzić, próżno szukać w wieloletniej historii bloga To Tylka Teoria, a tym bardziej w zamieszczonej tam, niechlujnie napisanej notce tłumaczącej nominację wypowiedzi Kapeli.

Na koniec taka ciekawostka. Komentując wypowiedź weterynarza, autor TTT dodał od siebie:

Tymczasem testy ankietowe właścicieli kotów mają się nijak do tego, jaki jest faktyczny stan ich organizmu.

Zastanawiające, że autor TTT jest bardzo niekonsekwentny w swych jednoznacznych osądach metodologicznej poprawności badań ankietowych. Przykładowo dosłownie kilka dni temu zachwalał felieton w dziale opinii New York Times, który zresztą z niewiadomych powodów nazwał „dużym raportem”, którego autorka dowodziła jak wielkim i kontrowersyjnym problemem są rekomendowane przez społeczność medyczną terapie dla młodzieży transpłciowej:

Jednym z istotnych argumentów w tym felietonie stanowiło przywołanie nieakceptowanej przez środowisko medyczne diagnozy schorzenia ROGD („rapid-onset gender dysphoria”), które stworzone zostało przez badaczkę Lisę Littman na podstawie… serii ankiet skierowanych do rodziców dzieci transpłciowych. Nie badania dzieci transpłciowych, tylko ankiety wśród rodziców aktywnych na forach anty-trans (!). A jednak nie wzbudziło to krytycznych uwag autora TTT.

Ankiety dobre, gdy dają broń do walki z łołk, ale nieakceptowalne, bzdurne, gdy lewak przywołuje je w kontekście rozważań nad możliwymi dietami kotów.

Magdalena Środa zajęła drugie miejsce w plebiscycie na „biologiczną bzdurę roku” za wypowiedź w pełni zgodną z wiedzą biologiczną

Drugie miejsce w plebiscycie zorganizowanym przez TTT jest nawet bardziej groteskowym przykładem ideologicznego zaczadzenia autora i społeczności jego bloga:

Według autora TTT:

Magdalena Środa w programie „Hejt Park” na „Kanale Sportowym” opowiedziała o tym, co uważa na temat płci. Stwierdziła m. in., że „nie ma ani jednej cechy genetycznej, ani fizjologicznej, ani medycznej, która by jednoznacznie decydowała, kto jest mężczyzną, a kto kobietą”. Podczas gdy istnieją takie cechy, zarówno ścisłe – jednoznaczne – jak i pośrednie.

To w szerokim omówieniu nominacji do „biologicznej bzdury” dla Środy. Przyznam, że nie rozumiem, co w tym kontekście mają znaczyć „cechy ścisłe”, a co „pośrednie”, natomiast, wbrew gorącym zapewnieniom autora TTT, faktycznie nie ma żadnej cechy genetycznej czy fizjologicznej, która wzięta w izolacji, może być skutecznie użyta do określenia płci jej posiadacza w każdym możliwym przypadku. Jest to wiedza doprawdy elementarna dla każdego biologa, a autor TTT jest wszak z wykształcenia magistrem biologii (ponoć, tak czytałem w internecie, ale nie weryfikowałem tego starannie).

Ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu, tę oczywistą brednię wychwycił wreszcie ktoś w prasie mainstreamowej. Autor popularnonaukowego bloga Polityki zauważył:

Facebook pokazuje mi napisane wołami: „Magdalena Środa: Nie ma ani jednej cechy definiującej płeć”. Nic, tylko pukać się w czoło. Albo wejść w artykuł – okazuje się, że brzmiało to tak: „Nie ma ani jednej cechy genetycznej, ani fizjologicznej, ani medycznej, która by jednoznacznie decydowała, kto jest mężczyzną, a kto kobietą”. Brzmi trochę inaczej, prawda?

Na Środę głosowało 2370 osób, uznając za bzdurę nieistnienie takiej cechy. Pamiętam około dziesięciu kryteriów płci, ale każde z nich w pewnych sytuacjach zawodzi, żadne nie jest jednoznaczne. Licząc się z możliwością, że mimo studiów medycznych i prowadzenia zajęć dydaktycznych na uczelni medycznej mam jakieś luki w wiedzy, poprosiłem kilkakrotnie (ach, media społecznościowe) na prowadzącym plebiscyt profilu totylkoteoria.pl o wyjaśnienie, cóż to za cecha. Za każdym razem otrzymałem odpowiedź na poziomie przedszkola / szkoły podstawowej, a po poinformowaniu rozmówcy, w jakich to sytuacjach proponowane kryterium zawodzi, uzyskałem za każdym razem odpowiedź, że to nie są zdrowe osoby.

Wbrew twierdzeniom autora TTT jest po prostu faktem, że każda cecha, którą traktuje się jako element typowego fenotypu danej płci, w oderwaniu od reszty fenotypu nie zawsze wystarcza do jednoznacznego określenia płci posiadającego ją osobnika. Weźmy jaskrawy przykład, który subtelnie przywołał jeden z fanów TTT na fanpejdżu Polityki:

Niestety, rzeczywistość nie jest tak prosta i jednoznaczna, a przypadki związane z występowaniem niejednoznacznych genitaliów są właśnie sytuacjami, gdy „posiadanie kutasa” okazuje się zawodnym kryterium. Nie znaczy to, że nie jesteśmy w stanie określić płci takich dzieci: prawie zawsze jesteśmy, wymaga to jednak sięgnięcia po inne kryteria, inne cechy fenotypowe.

Podobna zasada dotyczy każdej cechy związanej z fenotypem czy genotypem. Chromosomy płciowe w układzie XY? Tak, są typowe dla mężczyzn i większość posiadaczy tych chromosomów to mężczyżni, ale czasami to płodne, rodzące dzieci kobiety. Sama obecność chromosomu Y niewiele zmieni, jeśli pozbawiony będzie funkcjonalnej kopii genu SRY kierującego męskim rozwojem płciowym, lecz nawet obecność tego genu nie gwarantuje wykształcenia jednoznacznego fenotypu męskiego. Całkowita niewrażliwość na androgeny doprowadzi u posiadaczki chromosomów XY i aktywnego genu SRY do wykształcenia fenotypu, który zewnętrznie nie różni się od typowego dla kobiet (w tym pod względem zewnętrznych narządów płciowych), ale osoba taka zamiast jajników posiadać będzie wewnątrz ciała jądra i będzie pozbawiona macicy.

Pytanie o „prawdziwą płeć” w takim wypadku jest czczą filozoficzną zabawą. Genetyczna charakterystyka odpowiada płci męskiej, fenotyp anatomiczny jest mieszanką cech męskich i żeńskich. Prawdopodobnie będzie funkcjonować jako cis-kobieta, o ile jej tożsamość nie okaże się niezgodna z płcią, która prawdopodobnie zostanie jej przypisana przy urodzeniu.

Sam autor TTT racjonalizował swoją manipulację wyjątkowo niezbornie. W wyjaśnieniu nominacji czytamy:

Płeć u ssaków, a więc i ludzi, jest determinowana ściśle genetycznie. Zależy od tego, jaki chromosom niesie plemnik, który wniknie do komórki jajowej i stworzy z nią zarodek. Oocyty zawsze zawierają chromosom X, więc jeśli plemnik ma Y, to rozwinie się płeć męska (XY), a jeśli X – żeńska (XX). Istnieją odstępstwa od tej reguły, związane z aberracjami chromosomalnymi (np. delecja chromosomu Y) czy mutacjami genetycznymi (np. delecja genu SRY).

Płeć „jest determinowana ściśle genetycznie”, ale „istnieją odstępstwa od tej reguły”. To już nie problem z rozumieniem biologii, to problem z prawidłowym operowaniem językiem i respektem dla elementarnych zasad logiki. Jeśli od „reguły” istnieją wyjątki, to nie jest ona tak naprawdę „regułą”, a tylko populacyjną prawidłowością, w której co najwyżej wyróżnić możemy typowe i atypowe stany.

A więc jest dokładnie tak jak w oskarżonej o „bzdurność” wypowiedzi Środy. Chromosomy same w sobie nie zawsze pozwolą nam prawidłowo określić płeć ich posiadacza.

Nawiasem mówiąc, nie jest to nic niezwykłego w biologii. Zaryzykowałbym twierdzenie, że każdy przytomny biolog, nawet jeśli wygłasza tezy w rodzaju „X charakteryzuje się Y”, prawie zawsze milcząco zakłada, że znaczy to w rzeczywistości „typowy X zazwyczaj charakteryzuje się Y”. Biologia nie jest fizyką. Biologiczne zjawiska zawsze są właściwościami populacji i charakteryzują się niezerową zmiennością i gradualizmem.

Biologia nie jest też metafizyką. Wyjaśnienia biologiczne, jak zresztą w innych naukach empirycznych, są anty-esencjalistyczne (zapamiętajmy ten fakt na później), opisują prawidłowości i typowe rozkłady cech w populacjach, ale z tychże rzadko, jeśli kiedykolwiek, wynika, że każdy przedstawiciel tej populacji będzie miał wszystkie te cechy wykształcone.

Żywe organizmy to produkty ewolucji biologicznej, której naprawdę nie interesują „definicje” i normatywne oczekiwania nagich małp afrykańskich, próbujących zrozumieć rzeczywistość, która je wypluła w nieznośną egzystencję.

Tak, ewolucyjne korzenie płciowości związane są z dynamiką ewolucyjną, która wyprodukowała heterogamiczne strategie ewolucyjne (w języku zwykłych śmiertelników: duże, ciężkie, kosztowne, nieruchome jaja i małe, szybkie, tanie plemniki). Nie, to nie znaczy, że w procesie ewolucyjnym istnieje jakieś założenie, że „płeć”, czy fenotyp typowy dla płci, podobieństwo cech sub-populacji, którą tworzą przedstawiciele danej płci danego gatunku, musi być koniecznie związana z produkcją gamet i zawsze i w pełni towarzyszy jej ten sam zestaw cech.

Ewolucja co rusz tworzy sytuacje (patrz: robotnice mrówek), w których całe sub-populacje pozbawione są zdolności do produkcji gamet, a mimo to biolodzy nie mają problemów z określaniem ich płci, bo wystarczy im podobieństwo do innych osobników wykazujących podobne cechy. Dwie płcie zaś nie są manifestacjami metafizycznej istoty „męskości” i „kobiecości”, doskonale odrębnymi, rozdzielonymi i odseparowanymi. W istocie, jak wszystko inne w drzewie życia, mają wspólny korzeń w płciowo niezróżnicowanej izogamii, gdzie zróżnicowanie płciowe nie istniało. I korzenie tej ewolucji widzimy do dzisiaj w rozwoju zarodkowym, gdzie wczesne etapy rozwoju genitaliów wyglądają niemal tak samo nawet u typowych przedstawicieli płci żeńskiej i męskiej.

Teraz dodajmy do tego, że biologia ludzi jest skomplikowana istotnym czynnikiem: ludzie posiadają język, zdolność symbolicznego myślenia, refleksyjną samoświadomość, wreszcie kulturę, behawioralny naddatek wyprodukowany z tych dość unikalnych kompetencji ludzkich mózgów. Płeć, jak wszystko inne, ma swe odbicie w tym osobliwym uniwersum ludzkich umysłów, które jest rzeczywistością dosłownie bardziej płynną i szybciej ewoluująca niż genomy. Czy to się jakimś blogerom podoba, czy nie, płeć ma swój wymiar psychologiczny, kulturowy i społeczny i tak się składa, że inaczej niż u innych organizmów, u ludzi, w owym wymiarze, nie tylko granice między płciami mogą być zamazane, sama płciowość i jej rozumienie lub przeżywanie nijak nie musi korelować z prostackimi wyobrażeniami bazującymi na uproszczonym rozumieniu biologii.

Jeśli przestaniemy udawać i zastanowimy się, o co chodzi autorowi TTT i osobom o podobnych nawykach myślenia, zrozumiemy dość szybko, że chodzi o jedno: wykorzystanie karykatury biologii, udającej, że nie istnieją specyficznie ludzkie aspekty ludzkiej biologii – związane ze wspomnianymi językiem, myśleniem, świadomością i kulturą – by z niej następnie ulepić normatywny bicz na ludzi, których się nie lubi (w tym wypadku, na ludzi transpłciowych głównie, czy szerszą klasę „łołkistów”).

Stąd wprowadzanie pojęcia „płci biologicznej”, której jest niczym innym jak odarciem biologii ludzkiej płci z aspektów psychologicznych i kulturowych, a następnie udawanie, że „płeć biologiczna” to jedyna prawdziwa płeć, jedyna, która się naprawdę liczy, jedyna, która powinna być akceptowana i respektowana w każdym możliwym kontekście. Wszystko to podane w formie dość wulgarnego potocznego „esencjalizmu”, którego entuzjaści tracą mnóstwo sił na „definiowanie płci” i następnie wmawianie, że wszyscy ludzie muszą się do tych definicji stosować, bo inaczej nastąpi coś złego (znowu: zapamiętajmy ten fakt esencjalizmu na później).

Stąd też nominacja dla Środy. Nic to, że jej wypowiedź jest doskonale prawdziwa czy mówimy o ludziach, czy mówimy o płazach, chodzi o to, że nie pasuje ona do użytecznej dla środowisk regresywnych karykatury biologii, która ma określone zadanie do wykonania: unieważnić życie, tożsamość i doświadczenia nielubianych grup ludzi przez wmuszanie prostackiego, binarnego i zero-jedynkowego rozumienia płciowości w każdym możliwym kontekście. Sądzę, że wartościowe jest przyjrzeć się tej strategii bliżej, by nauczyć się lepiej ją identyfikować, a także, by nauczyć się ją skutecznie odpierać.

Gdy autor TTT próbuje uzasadnić swą nominację, oddaje się długiemu na sześć akapitów barokowemu racjonalizowaniu swojej decyzji w formie amatorskiej filozoficznej analizy pojęcia „płci”, snując jakieś tam refleksje o tym, jak płeć jest zero-jedynkowa, o fałszywości „spektrum płci” i Bóg wie o czym jeszcze. Innymi słowy, cały jego wywód explicite odrzuca fundamenty biologicznego myślenia o świecie, które powinno być populacyjne, akceptujące i akcentujące zmienność w populacjach, a także gradualistyczne. Które powinno też, gdy dotyczy biologii ludzi, przyjmować do wiadomości istnienie ludzkich mózgów, ich zdolności myślenia symbolicznego, języka i kultury, oraz artefaktów tejże.

Niestety, choćby autor TTT naprodukował słów dziesięć razy więcej, nie zaneguje prostego faktu, który zresztą jest prawdziwy w kontekście samych tylko anatomicznych i fizjologicznych aspektów płci: wyciągnięcie jednej cechy (genitalia, chromosomy, jakiś konkretny gen istotny w sterowaniu rozwojem płciowym), i próba użycia jej jako wygodnego i zawsze skutecznego narzędzia „określenia płci”, spełznie na niczym, bo w populacji ludzkiej zawsze odnajdziemy przypadki, gdy posiadacz jednej typowej cechy męskiej, okazuje się mieć większość innych cech żeńskich.

Nie jest to tylko kwestia biologicznej teorii, często jest to kwestia praktyczna, kwestia ludzkich dramatów. Przykładowo historycznie próbowano wykorzystywać chromosomy jako jednoznaczne kryteria w „detekcji płci” w sportach zawodowych. Praktykę tą zakończono po skandalu związanym z hiszpańską biegaczką Marią José Martinez-Patiño. W trakcie obowiązkowego testu chromosomowego nie wykryto u niej typowego dla kobiet ciałka Barra i zaklasyfikowano jako „mężczyznę”. W rzeczywistości Martínez-Patiño była kobietą z zespołem niewrażliwości na androgeny, o którym wspominałem wcześniej. Tak, jej ciało genetycznie miało cechy typowo męskie (chromosom Y), ale mutacja w genie receptora androgenów sprawiła, że przez większość jej rozwoju jej ciało rozwijało się wolne od maskulinizującego wpływu tych hormonów. Martínez-Patiño oprotestowała swoją klasyfikację jako „mężczyzny”, co po latach doprowadziło do zarzucenia testów chromosomowych jako kryterium dopuszczenia do zawodów kobiecych.

Padła ona ofiarą myślenia, które autor TTT uznaje za „prawdę”. Dzięki jej działaniom (i genetyków, którzy wsparli jej odwołanie do władz sportowych), zaakceptowano, że chromosomy nie mogą być wykorzystane jako samodzielne kryterium „weryfikacji płci w sporcie”. Innymi słowy, sportowe władze, w tym Komitet Olimpijski, zaakceptowały stanowisko nazwane przez autora TTT „biologiczną bzdurą roku”.

Gdy Polityka wrzuciła na swój fejsbukowy fanpejdż zajawkę tekstu o bzdurach autora TTT, zleciała się tam chmara transfobicznych fanów i fanek blogera. Oprócz „badania kutasów” poznać mogliśmy interesujące opinie o tym, że „mężczyźni trans” (czyli transkobiety) to „zboki masturbujące się w damskich kiblach”, a ja sam dowiedziałem się, że autor TTT „wyruchał mi matkę”, a także, że jestem „wzorcem z Sevres fanatyka”, bo śmiałem pytać o cechy, które zaprzeczałyby twierdzeniom Środy:

Niestety ze smutkiem informuję, że wbrew opiniom niektórych fanek i fanów twórczości TTT, „milion poprawnych odpowiedzi” nie zawierał ani jednej poprawnej odpowiedzi, z powodów, które przed chwilą wyłuszczyłem. Podobnie jałowe jest rzucanie zaklęciami o „chorobie”. Jeśli byle „choroba” nie pozwala użyć jednej cechy do identyfikacji płci, to znaczy, że pojedyncza cecha nie nadaje się do jednoznacznej identyfikacji płci, a nie, że „chorobą” można usprawiedliwiać głupstwa o biologii płci.

Natomiast zaciekawił mnie obecny w dyskursie przychylnej autorowi TTT społeczności wzorzec pchania go w osobliwą stronę, że może i dosłownie Środa nie powiedziała niczego nieprawdziwego, ale „tak naprawdę” chodziło jej o „denializm płci” i „zmienianie definicji płci”, więc Środa i tak zasługuje na „biologiczną bzdurę roku”. Oczywiście powodem owego przesuwania tematu dyskusji był rzeczywisty cel nominacji: racjonalizowanie karykaturą biologii nienawiści do „zboków masturbujących się w damskich kiblach”, jak osoby transpłciowe opisała jedna z fanek autora TTT (on sam też w swoich social mediach nieustannie insynuuje powiązania aktywistów trans z pedofilami, kopiując wzorce Kai Godek przestrzegającej przed gejami, którzy „chcą wyłącznie gwałcić dzieci”).

Bawi obecne w tym dyskursie przekonanie o zagrożeniach wynikających ze zmiany „definicji płci”. Dyskurs reprezentowany przez TTT nie tylko nie jest pokazem rzetelnej wiedzy naukowej, jest wręcz manifestacją postawy stricte przed-naukowej, nie rozumiejącej, na czym polega współczesna nauka. W ideologicznym zacietrzewieniu nie tylko posługuje się często prostackimi, szkolnymi kliszami i uproszczeniami, ale jego „biologia” jest esencjalistyczną parodią rzeczywistej nauki, w której „definicje”, koniecznie niezmienne, stają się świętościami, opisującymi głębokie prawdy o świecie.

W przednaukowych systemach wiedzy, takich jak filozofia natury Arystotelesa, czy jej chrześcijańska reinterpretacja w postaci tomizmu, istotą wiedzy było zrozumienie „esencji” rzeczy, które faktycznie miały być językowo uchwycone w ich „definicjach”. Nietrudno zauważyć tę samą tendencję, zwulgaryzowaną niewiedzą stosujących ją ludzi, w narracjach o „prawdziwej definicji płci” i strachu przed „zmienianiem definicji płci”. Czytając te wywody, człowiek może odnieść wrażenie, że inne użycie słów zagrozi samej strukturze świata!

Jak jednak ładnie to wytłumaczył Karl Popper, jeden z ważniejszych XX-wiecznych filozofów nauki, nauki empiryczne działają inaczej: nie są esencjalistyczne, a nominalistyczne, co wiąże się między innymi z radykalnie inną rolą, jaką pełnią w nich „definicje” (cytowane za „Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie”):

Jednakże można stwierdzić, że jeśli interpretacja esencjalistyczna odczytuje definicję „normalnie”, to znaczy od lewej do prawej, to definicja, którą na ogół posługuje się nauka nowożyt­na, musi być odczytywana od tyłu do przodu, to znaczy z prawej ku lewej, ponieważ wychodzi od formuły definiującej i pyta o jej skrótową nazwę. I tak naukowy pogląd na definicję „Szczeniak jest młodym psem" upatruje w niej raczej odpowiedzi na pytanie „Jak nazwiemy młodego psa?" niż na pytanie „Co to jest szczeniak?”. (Pytania „Czym jest życie", „Co to jest grawitacja" nie odgrywają roli w nauce.)

Może to być szokiem dla społeczności TTT, ale obsesyjne zadawanie pytania w rodzaju „Co to jest „kobieta”?” nie stanowi „uprawiania nauki” i nie dotyczy „wiedzy naukowej o płci”.

Oddajmy znowu głos Popperowi:

Naukowe posługiwanie się definicją, dla którego chrakterystyczne jest odczytywanie definicji „od prawej ku lewej”, można na­zwać interpretacją nominalistyczną, w przeciwieństwie do Arystotelesowskiej, czyli esencjalistycznej interpretacji. W naukach nowożytnych występują tylko definicje nominalistyczne, to znaczy skrótowe symbole lub znaki wprowadzone po to, by ująć długą sprawę krótko. Krótkie symbole mogą być zawsze zastąpione dłuższymi wyjaśnieniami, to znaczy formułą definiującą, którą one zastępują. W niektórych wypadkach mogłoby to uczynić nasz język naukowy nieporęcznym, marnowalibyśmy czas i papier. Ale nie powinniśmy też nigdy utracić nawet najmniejszego skrawka faktycznej informacji. Nasza „wiedza naukowa", w znaczeniu, w jakim termin ten jest prawidłowo używany, nie ucierpiałaby, gdybyśmy usunęli wszystkie definicje. Odbiłoby się to tylko na języku, który straciłby nie tyle na precyzji, co na zwięzłości. (Nie należy przeto rozumieć, że nie istnieje pilna praktyczna potrzeba wprowadzania definicji dla celów zwięzłości.) Pomiędzy powyższym poglądem na rolę definicji a poglądem Arystotelesa zachodzi ogromny kontrast. Arystotelesowskie definicje esencjalistyczne stanowiły zasady, z których wywodzić się miała wszelka wiedza; zawierały więc one całą wiedzę i służyły do zastępowania zwięzłych znaków długimi opisami. W przeciwieństwie do tego definicje naukowe, czyli nominalistyczne, nie zawierają żadnej wiedzy ani nawet „mniemania”; służą wyłącznie do wprowadzania nowych, umownych znaków skrótowych; wyrażają w jednym słowie to, co wymaga długiego opisu. (…)

Należy pamiętać, że nawet naukowcy często zapominają, iż naukowe definicje należy czytać „od prawa do lewa". Ci, którzy rozpoczynają studia na przykład bakteriologiczne, muszą najpierw odnaleźć znaczenie nowych technicz­nych terminów, wobec których stają. W ten sposób rzeczywiście uczą się definicji od „lewej do prawej", zastępując, jak to ma miejsce w definicji esencjalistycznej, bardzo długi opis krótkim słowem. Ale jest to tylko przypadek psychologiczny i każdy nauczyciel i autor podręczników może postępować odwrotnie, to znaczy wprowadzać termin techniczny dopiero wtedy, kiedy powstaje taka potrzeba.

Zaznaczam, że gdy Popper umierał w 1994 roku, miał 92 lata, na wypadek, gdyby ktoś próbował oskarżać go o bycie zoomerskim wyznawcą ideologii łołk.

Definicja „atomu” zmieniła się dość radykalnie od czasów starożytnych indyjskich filozofów szkoły wajszeszika, którzy ją pierwsi skonceptualizowali, wskazując atomy jako elementarne, niepodzielne struktury materii. Nie znaczy to jednak, że coś „utraciliśmy” w ramach rozwoju nowożytnej fizyki i chemii. Współczesne rozumienie atomów jako najmniejszych porcji pierwiastków chemicznych, które jednak mają własną wewnętrzną i bardziej fundamentalną strukturę, to efekt wzrostu wiedzy, nie jej zaniku. Jedyne co nastąpiło, to nowe użycie starego słowa „atom” do zastąpienia nowego długiego opisu obserwowanych zjawisk (już nie „niepodzielna drobina materii bez wewnętrznej struktury”, a „najmniejsza, stabilna forma pierwiastka, zbudowana z elektronów, protonów i zwykle też neutronów”).

Trudno zrozumieć, czemu ewentualne zmiany „definicji płci” mające na celu ujęcie jej złożoności u ludzi, szczególnie uwzględnienie wymiaru mentalnego, społecznego i symbolicznego, stanowią działania niepożądane lub destrukcyjne, albo wręcz, jak usilnie przekonuje autor TTT, „denialistyczne”.

„Denializm płci” to chochoł zmyślony przez autora TTT celem utworzenia łatwego celu zideologizowanych tyrad anty-trans. W zamyśle twórcy jest to twierdzenie, że:

płeć biologiczna nie istnieje lub nie jest binarna (po części jest to denializm negujący ewolucję biologiczną)

Skądinąd to strasznie wygodne połączyć dwa radykalnie różne twierdzenia w jedno i bohatersko z nimi walczyć. Sądzę, że dosłowna negacja istnienia płci (biologicznej czy innej) to stanowisko filozoficzne unikalne nie tylko w populacji ogólnej, ale także LGBT, w tym aktywistów LGBT, choćby najbardziej radykalnych. Tymczasem autor TTT, a także społeczność transfobów, która się skondensowała w ostatnich latach wokół jego bloga, notorycznie twierdzi, że wspieranie praw osób transpłciowych, akceptowanie ich istnienia, wymaga rzekomo „negacji istnienia płci”. Są to wszystko, straszliwie toporne w moim mniemaniu, erystyczne próby stworzenia przekonującej narracji, że prawa osób trans są w swej istocie „anty-naukowe” i wymagają „odrzucenia nauki”, albo rzekomo niekompatybilnej z nauką „zmiany definicji płci”.

Toporność tej narracji wynika z jaskrawego absurdu: samo pojęcie „transpłciowości” zostało stworzone dla nazwania zjawiska, gdy fenotyp danej osoby („płeć biologiczna”) jest typowy dla jednej płci, ale poczucie tożsamości płciowej tej osoby każe jej siebie identyfikować jako przedstawiciela drugiej płci. Innymi słowy, trudno mówić o „transpłciowości” i „cispłciowości” bez uprzedniego pojęcia „płciowości”, a jednak gawiedź czytająca TTT uwierzyła w brednię, że akceptacja istnienia transpłciowości wymaga „denializmu płci”.

Z kolei proces medycznej tranzycji, na które osoby trans muszą wydać zwykle kupę kasy, to nic innego jak chęć jak najgłębszej zmiany fenotypu z płci przypisanej przy urodzeniu, na płeć odczuwaną. Jest czymś bardzo osobliwym sugerować, że cierpiące w procesie tranzycji fizycznie i finansowo, osoby transpłciowe „negują płeć biologiczną” i nie widzą różnicy między stanem przed tranzycją, i po.

„Binarności płci” jest już z kolei czymś zgoła innym. Śmiem wątpić, że preferowane przez autora TTT myślenie o płci jako wyraźnie binarnej i „zero-jedynkowej” jest dominującym rozumieniem w naukach biologicznych. Biologia także na płeć patrzy populacyjne i gradualistycznie. Tak, „istnieją dwie płcie”, ale ich fenotypowe manifestacje najzwyczajniej w świecie nie są ostro rozgraniczone. Twierdzenia o „ostrym” rozgraniczeniu to nie komunikowanie naukowej prawdy, a raczej ideologicznej mantry.

Zresztą zerknijmy znowu do notki autora TTT, w której tłumaczy swą nominację dla Środy:

W 2015 roku dział opinii i newsów pisma „Nature” opublikował artykuł publicystyczny pt. „Sex redefined”, który jest często przytaczany jako „dowód”, że płeć to spektrum. Jednak jego autorka jedyne co zrobiła, to semantycznie przedstawiła zaburzenia rozwoju płciowego (znane od bardzo dawna, na długo przed rokiem 2015) jako „spektrum”. (…)

Autorka tego popularnonaukowego felietonu spotkała się z entuzjazmem ze strony części aktywistów i polityków, ale też z miażdżącą krytyką od naukowców: „(…) w 2015 roku w czasopiśmie „Nature” opublikowano artykuł zatytułowany „Sex redefinited”, w którym stwierdzono, że koncepcja dwóch płci jest zbyt uproszczona i że płeć to w rzeczywistości spektrum (…). Takie stwierdzenia w renomowanych czasopismach naukowych są najbardziej zdumiewające, ponieważ ignorują lub nawet odrzucają ugruntowaną biologiczną koncepcję płci, a tym samym ostatecznie zaprzeczają podstawowym zasadom biologii” – stwierdzają naukowcy, będący autorami jednej z publikacji naukowych na ten temat. „Nie ma gamet pośrednich, dlatego nie ma spektrum płci. Płeć biologiczna u człowieka jest systemem binarnym” – skomentował biolog ewolucyjny, dr Collin Wright.

Po pierwsze: nagle autor TTT dostrzega różnice między działem opinii a reportażem czy innymi formami publikacji. Zupełnie jak z badaniami ankietowymi, gdy to wygodne, opinia jest tylko „opinią”, gdy jednak opinią jest, że trzeba ograniczać prawa osób trans, jak opinia publikowana w New York Timesie, wtedy, jak pamiętamy, autor TTT nazwał ją „dużym raportem”.

Po drugie: gdy zerkniemy na koniec jego notki, szukając cytowań, dowiadujemy się, że „jedną z publikacji naukowych”, która „miażdżyła opinię”, jest In Humans, Sex is Binary and Immutable opublikowane przez National Association of Scholars. A cóż to za „Association”, pytacie? Ano:

National Association of Scholars (NAS) to amerykańska organizacja non-profit o statusie 501(c)(3), będąca konserwatywnym stowarzyszeniem działającym na rzecz edukacji. Opowiada się przeciwko wielokulturowości, politykom różnorodności oraz przeciwko kursom skoncentrowanym na kwestiach rasowych i płci.

Co za niewiarygodny zbieg okoliczności, że „miażdżąca krytyka od naukowców” w „naukowym artykule”, przywołana przez autora TTT, okazała się agitacją konserwatywnych lobbystów opublikowanym w ich lobbystycznym periodyku!

A może ciekawi was twórczość dr Colina Wrighta, biologa ewolucyjnego? Okazuje się członkiem SEGM, ugrupowania lobbystów anty-trans próbujących doprowadzić do delegalizacji tranzycji.

Gdybyście jeszcze mieli wątpliwości: nie, biolodzy nie mają problemu z transpłciowością. Akceptacja istnienia transpłciowości nie zmusza biologów do odrzucenia konceptu płci, „biologicznej”, czy jakiejkolwiek innej, ani tym bardziej odrzucenia biologii ewolucyjnej. Podręczniki biologii także są w stanie udźwignąć istnienie zjawiska transpłciowości bez „denializmu płci”:

Maja Staśko też napisała prawdę

Maja Staśko jakiś czas temu, bez znanego mi powodu (nigdy nie wchodziłem z nią w interakcje!) zbanowała mnie na X-chanie (portal znany kiedyś jako Twitter), więc w zasadzie nie chce mi się spędzać dużo czasu na bronieniu jej, bo w głębi jestem małym, zawistnym człowiekiem.

Z drugiej strony sumienie nie pozwala mi przejść obojętnie wobec faktu, że także i trzecia z „biologicznych bzdur roku” nie jest bzdurą! W istocie, pod wieloma względami jest to najbardziej jaskrawy przykład, że autorowi TTT już w ogóle nie chodzi o „biologię” i jej popularyzację, a tylko o napierdalanie w „łołk” wszelkimi możliwymi sposobami, choćby to nie miało sensu nawet na gruncie jego własnej ideologii.

Zacznijmy od tego, co faktycznie napisała Staśko, bo oczywiście nominację do „biologicznej bzdury”, jak w pozostałych omawianych tu przypadkach, otrzymała nie dosłowna wypowiedź Staśko, a parafraza fragmentu jej wypowiedzi dokonana przez autora TTT (już ta właściwość konkursu powinna skompromitować cały ten cyrk):

Zobaczcie, jak autor TTT uzasadnił nominację dla Staśko:

Prawa biologii jednoznacznie dowodzą, że wyłącznie kobieta może zajść w ciążę i urodzić dziecko. Czasami zdarza się, że kobieta po kuracji testosteronem – oraz operacjach plastycznych upodabniających ją do mężczyzny – zachodzi w ciążę. Wówczas zewnętrznie jej ciało może imitować wygląd męski, niemniej dalej jest to kobieta. Stąd też wszystkie sensacje o „mężczyznach w ciąży” wynikają z fundamentalnego braku zrozumienia ludzkiej biologii.

„W popularnym rozumieniu jako <faceta> określa się osobnika płci męskiej, należącego do gatunku Homo sapiens, tj. osobę m. in. posiadającą męskie narządy rozrodcze, lub predyspozycję do rozwinięcia ich, i nie posiadającą żeńskich narządów rozrodczych. Taka osoba z oczywistych względów nie może zajść w ciążę” – tłumaczy prof. Marcin Woźniak, genetyk i biolog sądowy z Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu Collegium Medicum w Bydgoszczy.

Zacznę od jedynej kontrowersyjnej rzeczy w tłicie Staśko: „praw biologii”. Nie jest to w żaden sposób „biologiczną bzdurą”, lecz niewątpliwie jest kwestią co najmniej kontrowersyjną (w filozofii biologii), czy biologia posiada cokolwiek, co można nazwać „prawami”, szczególnie w takim sensie jak „prawa natury” w fizyce.

Oczywiście, a jest to doprawdy komiczne, autor TTT nie tylko tego nie zauważa, z całego tłita Staśko akurat najbardziej kontrowersyjną rzecz bierze bez zmian i ją powtarza w swojej „krytyce”, samemu pisząc o „prawach biologii jednoznacznie dowodzących” bez żadnej refleksji, czy to aby ma sens, szczególnie w dyskutowanym kontekście.

Ten żebrzący w każdym wpisie o kasę na Patronite na pisanie rzekomo „pogłębionych", z "dużym riserczem” notek bloger wydaje się doskonale pozbawiony zdolności elementarnej meta-refleksji o popularyzowanej przez siebie dziedzinie wiedzy!

Z kolei jego krytyka wpisu Staśko, która ma wyjaśniać, czemu Staśko napisała „biologiczną bzdurę”, jest doprawdy groteskową próbą manipulacji, gdyż jego „korekcja” i „prawda” powtarza treść tłita Staśko 1:1! Używa do tego oczywiście innych słów, ale jest to różnica czysto semantyczna, wynikła nie z biologii, tylko ideologii. Co do faktów autor TTT zgadza się w stu procentach z tym, co napisała feministka oskarżona przez niego o pisanie „biologicznych bzdur”!

Staśko napisała: w ciąże mogą zachodzić transmężczyźni (dosłownie napisała „nie cispłciowi”), co jest prawdą, „biologiczną” i taką zwyczajną. Transmężczyźni mogą zachodzić w ciążę, trafiają na okładki pism nawet:

Jak to krytykuje autor TTT? Rozwodząc się o „kobietach po kuracjach testosteronem”. Ojej, czymże są te tajemnicze „kobiety po kuracjach testosteronem”, czy przypadkiem nie tak środowiska transfobiczne, udające, że biologia nie zna pojęcia transpłciowości, nazywają transmężczyzn, czyli dokładnie tę samą grupę, o której pisała Staśko?

Gdyby autor TTT był uczciwy, to by powiedział, że Staśko „denializuje płeć”, bo ci mężczyźni to „tak naprawdę kobiety”. Ale taka różnica co do użycia słów byłaby trudniejsza do sprzedania jako „biologiczna bzdura”, więc autor TTT po prostu bezwstydnie udaje, że Staśko pisała o cis-mężczyznach. Temu też służy wypytywanie jakiegoś „naukowca”, tym razem prof. Marcina Wożniaka, który powinien się wstydzić udziału w tej hucpie, rozwodzącego się nad „potocznym znaczniem słowa facet”. Niestety, nie musimy domyślać się czy Maja Staśko miała na myśli potoczne (i trans-ekskluzywne) rozumienie słowa „facet”, bo wprost i jawnie napisała, że ma na myśli mężczyzn transpłciowych, więc takie wywody są nie na temat, zupełnie niepotrzebne. Chyba że ktoś chce manipulować i wmawiać, że Staśko napisała co innego, niż w rzeczywistości napisała.

Szczęśliwie wygląda na to, że inaczej niż w poprzednich latach, o tegorocznej “bzdurze roku” piszą już głównie niszowe prawicowe media: pisowski Tygodnik Solidarność i libtardzki portal Holistic news, nie licząc oczywiście przytaczanego wcześniej bloga Polityki, który na szczęście wspomniał o niej w krytycznym tonie. Miejmy nadzieję, że tegoroczna kompromitacja i manipulacje będą początkiem końca tego plebiscytu, który przerodził się w kolejny wektor regresywnej propagandy autora.

Jeśli dotarłeś do końca tego długiego wpisu czytelniku lub czytelniczko, lub czytelniszczu, gratulacje, nie mam patronajta i nie potrzebuję twoich pieniędzy, piszę dla radości pisania. Mam sociale widoczne u góry tej strony (a te, których tam nie ma, nie są moimi, nawet jeśli udają inaczej), możesz je śledzić. Jeśli notka ci się podobała, rozpropaguj ją preferowanymi przez siebie sposobami!